Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Human League, The - Reproduction

The Human League - Reproduction
1979 Virgin

1. Almost Medieval 4:43
2. Circus of Death 3:55
3. The Path of Least Resistance 3:33
4. Blind Youth 3:25
5. The World Before Last 4:04
6. Empire State Human 3:17
7. Morale...You've Lost That Loving Feeling 9:39
8. Austerity/Girl One (Medley) 6:44
9. Zero as a Limit 4:13

"Staramy się (o ile tylko to możliwe) unikać brzmienia jak Kraftwerk, ponieważ uważam, że jest to bardzo łatwe do zrobienia i myślę, że przy takiej ilości pieniędzy i sprzętu, jaki ma Kraftwerk, oni sami mogliby robić to o wiele lepiej. Dla laików Kraftwerk są uosobieniem muzyki elektronicznej, lecz w rzeczywistości te melodie, struktury i dźwięki, które tworzą, nie są w żaden sposób szczególnie złożone". Martyn Ware, 1980.

Ciche, smutne, melancholijne intro przechodzi po kilkudziesięciu sekundach w nieskomplikowane arpeggio, spoza którego wyłania się głos, na początku spokojny, jednak stopniowo nabierający emocjonalnej siły, na koniec ocierający się o desperacki krzyk: 

Doświadczenie jest bezużyteczne
No chyba, że jednak potrafisz się uczyć
Ale ja nigdy nie spotkałem nikogo
Kto wykorzystał swoją wiedzę
By uniknąć tych samych błędów popełnianych raz po raz

I znów oszczędne, niemal przypadkowe dźwięki, które wprowadzają nas pomału w absolutnie nieziemsko brzmiący cover „You’ve Lost That Loving Feeling” The Righteous Brothers. Zwolnienie tempa i asceza podkładu syntezatorowego wprowadzają napięcie i dramaturgię, a głęboki głos Oakey'a nie pozostawia żadnych wątpliwości, że to już koniec pięknego uczucia... Natomiast to, co następnie Oakey i Ware wyprawiają śpiewając w harmoniach (a zwłaszcza w końcówce), każdorazowo zmusza moją skórę do totalnego zgęsienia. Ponieważ lata lecą, może się zdarzyć, że któregoś razu słuchając „Reproduction” zostanę wystawiony na test zwieraczy. Jeśli polegnę, to zasłużenie. Dla mnie to absolutnie niesamowita historia. To idealne, perfekcyjne, arcymistrzowskie wręcz połączenie oszczędnych, czasem wręcz ascetycznych aranżacji syntezatorowych z fenomenalnym głosem (głosami) o niezwykle intrygującej barwie, wyśpiewującym niebanalne, nieszablonowe teksty. 

Dlaczego rozpocząłem recenzję tak nietypowo, cytując siódmy kawałek, w dodatku cover? Ano dlatego, że na początku muszę się rozprawić ze swego czasu popularną i krzywdzącą opinią, że The Human League to taka wypadkowa Kraftwerk i Numana, tylko dla ubogich. A wokalista zamiast ładnie się wpasowywać chłodnym, beznamiętnym głębokim głosem, dajmy na to jak nie przymierzając Kapitan Nemo :-) w odhumanizowane, futurystyczne, syntetyczne dźwięki, to nie wiadomo dlaczego drze dziko japę...

The Human League obrósł przedziwną, medialną legendą robotycznej muzyki tworzonej niemalże samoistnie przez maszyny, albo co najwyżej przez naciśnięcie guzika na pulpicie skomplikowanego sprzętu elektronicznego. Jednak to tylko pozory. Pod tą pozornie zdehumanizowaną warstwą kryje się solidna porcja szalenie ludzkiej, emocjonalnej muzyki o nietuzinkowych inspiracjach. Jak sami członkowie wspominali, największy wpływ na nich miały zespoły pokroju King Crimson, The Nice, Genesis, czy Van Der Graaf Generator. Zafascynowani byli też ewolucją popu w latach 70., katalizowaną przez Davida Bowie, czy Roxy Music. Odrzucając programowo od samego początku „zwykłe”, gitarowe instrumentarium, wypracowali swój własny, oryginalny środek wyrazu. Tak na marginesie, borykający się bezustannie z problemami finansowymi Ware i Marsh mogli sobie pozwolić jedynie na dwa monofoniczne syntezatory – miniKorg 700 i semimodularny Roland System 100. Ani jeden, ani drugi nie był już w tym czasie nowoczesny. Tak więc dwa nie najnowsze syntezatory to wszystko, czym dysponowali nagrywając „Reproduction”. Tym większy mój dla nich podziw.

Dlatego też i „Morale… You’ve Lost That Loving Feeling”” będąc kwintesencją futuryzmu w wykonaniu The Human League jest niejako na przeciwstawnym biegunie niż to, co zaprezentował nam na przykład Gary Numan. Martyn Ware: "To bardzo staromodne spojrzenie na futuryzm, w którym ludzie chodzą ubrani jak Michael Rennie z filmu „The Day the Earth Stood Still” z 1951 roku. To nie jest futuryzm  - to bardziej nostalgia, takie retro-futuro". Futuryzm The Human League epatuje  człowieczeństwem. Teksty oscylują wokół takich pojęć jak apatia, pesymizm, brak nadziei dla kierunku w jakim zmierza ludzkość i wypływająca z tego mizantropia, egocentryzm... W warstwie muzycznej jest to zgrabnie ukształtowany, oszczędny i przez to awangardowy, pionierski synth-pop, który po prostu nie dba o komercyjne uznanie. Ma swój własny smak, własne wyczucie stylu i jasny pomysł na to, czym chce być. Chociaż muzyka nie jest chwytliwa, ani lekka w odbiorze, jest przez to nieskończenie bardziej interesująca, wartościowa i prowokująca do myślenia. Już otwierający album "Almost Medieval" epatuje wypełnionym rozpaczą rytmem i subtelnymi melodiami w tle, tworząc jedną z najbardziej napiętych emocjonalnie kompozycji na albumie. Być może to kwestia gustu, więc przypuszczam, że ci, którzy głównie lubią chwytliwe i łatwe do przełknięcia popowe melodie nie dostrzegą magicznego, mrocznego uroku „Reproduction”. Natomiast ci, których ciągnie bardziej do nieco mroczniejszej i bardziej wymagającej muzyki, znajdą przełomową w wyrazie płytę, gdzie klimat i nastrój  są elementami równorzędnymi z muzyką i warstwą tekstową. 

„Reproduction” pozostając płytą daleką od mainstreamu, nie była jeszcze zagrożeniem dla status quo obowiązującego w ówczesnym popie. Wraz z innymi proto-industrialnymi zespołami związanymi z "Sheffield sound", takimi jak Clock DVA i Cabaret Voltaire, The Human League zainstalowali się na obrzeżach, tworząc wywrotową muzykę dla wywrotowych ludzi. Dopiero na „Dare” Oakey, Rushent, Burden i Wright wysadzili wszystkie zatęchłe patenty brytyjskiego popu w powietrze i na lata wyznaczyli nowe standardy. Ale to już inna historia. Chociaż... trudno odmówić takiemu „Circus of Death” podobieństwa w konstrukcji do „I'm the Law” z „Dare”. Te utwory swobodnie mogłyby się zamienić miejscami. Basowo-perkusyjna polirytmia "The Path Of Least Resistance" jest ciekawym wprowadzeniem do  „Blind Youth”, którego głównym tematem są smutne strony życia w mieście, w wieżowcach, stopniowy zanik relacji międzyludzkich.  Śpiew w „The Word Before Last” jest po prostu urzekający.  Głos Oakey'a jest pełen surowych emocji i odkrytej wrażliwości. Synergia z tekstem, który ukazuje nam obraz miłości, straty i tęsknoty, jest niesamowita. Podobny temat otwartej symboliki jak w „Blind Youth” i dążeń nowoczesności, wypełnionej smutkiem niespełnionych marzeń można znaleźć w "Empire State Human". Dzięki jednolitemu rytmowi i prostym rymom w tekście ma strukturę przeboju (zresztą takim się stał i odniósł umiarkowany sukces na listach przebojów). Przeplatanie na albumie utworów żywszych, dynamicznych z wolnymi, nastrojowymi, tworzy  niejako obraz sinusoidy życia, gdzie momenty uniesień poprzedzają smutek, gdzie wzloty poprzedzają upadki. Dlatego właśnie po „Empire Stae Human” nadchodzi najwłaściwszy moment na to, by zabrzmiał „Morale...  You've Lost That Loving Feeling”.

Nie mam ulubionych utworów na „Reproduction”, albowiem jest to dla mnie absolutny majstersztyk w całości, płyta koncepcyjna, niemalże synth-opera (użyję tego pojęcia wzorując się na popularnej w latach 70-tych rock-operze „Tommy” The Who). Ale na pewno jednym z ciekawszych momentów jest "Austerity / Girl One". Fabuła  tego utworu jest współczesnym odniesieniem do  „Króla Leara” - pierwsza część "Austerity" dotyczy starzejącego się ojca, niezdolnego do porozumienia ze swoimi dziećmi, umierającego samotnie, podczas gdy druga część - "Girl One" stawia nas w umyśle jego córki, kobiety Nowych Czasów, której życie jest burzliwe, gorączkowe, ale równie ponure jak ojca. To ponadczasowa historia, z którą wielu z nas się może utożsamiać. Historia o ludziach, którzy starają się jak najlepiej, ale wciąż czują się, jakby zawiedli w życiu. Proste, ale sugestywne muzyczne tło w postaci syntezatorowego pulsu pozwala narracji Oakeya zająć centralne miejsce. Nie inaczej jest w rozkręcającym się do absurdalnego  tempa  „Zero As A Limit”. Prowokujący do myślenia i introspektywny tekst eksploruje tematy zahamowań, ograniczeń i przekraczania norm społecznych, aby osiągnąć nowe poziomy. Wyżej i szybciej i szybciej i wyżej i szybciej i... koniec.


Podobno okładka miała wyglądać całkiem inaczej. To, co widzimy dziś, jest rzekomo wynikiem nieporozumienia między grupą a projektantem, któremu zlecono jej stworzenie. "Powiedzieliśmy, że chcemy mieć obraz szklanego parkietu w dyskotece, na którym tańczą ludzie, a pod nim oświetlony pokój pełen dzieci. Miało to wyglądać jak kadr z filmu - jak jakaś dystopijna wizja przyszłości - ale wygląda tak, że ci ludzie depczą po dzieciach. Byliśmy dość zdenerwowani widząc to,  ale było już za późno, by to zmienić". Niezamierzony czy nie, ten brutalny efekt idealnie wpasowuje się w warstwę liryczną płyty. Podobnie jak teksty wielu piosenek, połączenie okładki i tytułu można interpretować na wiele sposobów. Być może jest to luźny komentarz na temat ludzkiej reprodukcji jako zabawy - bierzemy udział w "tańcu" zalotów i seksualności, nie bacząc na konsekwencje. A może sugeruje kontrast między przyjemnościami życia, a obowiązkami rodzicielskimi?  

Pod koniec lat 70. Martyn Ware i Ian Craig Marsh, świeżo upieczeni operatorzy komputerów z Sheffield,  kupili okazyjnie dwa tanie syntezatory, zaprosili Philipa Oakey'a do śpiewania (Glenn Gregory, późniejszy wokalista Heaven 17 był wtedy zajęty innym projektem) oraz Adriana Wrighta do uporządkowania wizualizacji występów na żywo. "Na środku sceny, tam, gdzie normalnie znajdował się perkusista, umieszczaliśmy magnetofon szpulowy. Nagrane na nim były rytmy i linie basowe. Występ zaczynał się więc od tego, że wchodziliśmy i włączaliśmy magnetofon. Tym samym muzyka zaczynała się bez naszego grania... co było dość prowokacyjne w tamtym czasie. To nie było tak, jak powinien wyglądać zespół i wszyscy się z nas śmiali. Byliśmy obiektem drwin w Sheffield. Ludzie chcieli nas bić, byliśmy obrazą dla ich wrażliwości.”

No tak. Ludzie. Ludzie nie chcieli Jimi Hendrixa, ale go i tak dostali. Ludzie nie chcieli Sex Pistols, ale i tak ich dostali. Ludzie nie chcieli The Human League, ale i tak ich dostali. „Reproduction”, a również i „Travelogue” były zbyt nowoczesne jak na tamte czasy, natomiast w momencie ukazania się „Dare” błyskawicznie stały się przestarzałe. The Human League przeszedł do historii głównie ze względu na muzykę, którą stworzył później, co w dużej mierze pogrzebało ten wczesny okres. A szkoda. Dla mnie „Reproduction” to arcydzieło. To płyta na bezludną wyspę, album bez słabej nuty, ponadczasowy. Przesłuchany tysiące razy, skłania do kolejnych przesłuchań. Absolutne i bezapelacyjne [10/10].

Robert Marciniak
22.06.2024 r.