Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Sparks - No.1 in Heaven

Sparks - No.1 in Heaven
1979 Virgin

1. Tryouts For The Human Race    6:06
2. Academy Award Performance    5:01
3. La Dolce Vita    5:55
4. Beat The Clock    4:22
5. My Other Voice    4:55
6. The No. 1 Song In Heaven    7:27

„No.1 in Heaven” to album zespołu Sparks, którego jednymi stały członkami są bracia Ron i Russell Mael. Ta dwójka zapisała się w historii muzyki rozrywkowej głównie jako autorzy glamrockowego hitu pt. „This Town Ain’t Big Enough For Both Of Us”. Moim zdaniem nieco niesprawiedliwie. Mimo że płyty „Kimono my house” i „Propaganda” można śmiało stawiać obok najlepszych dokonań Roxy Music i T.Rex, to nie należy jednak zapominać o ich późniejszych muzycznych poszukiwaniach. 

W przypadku recenzowanego krążka zaprowadziły ich one w rejony synth-popowe, w których pobrzmiewają echa disco czy nawet dopiero rozwijającego się new romantic. Przede wszystkim dominują tu jednak dość futurystyczne dźwięki rodzącej się elektroniki. To zasługa osoby, której obecność niewątpliwie słychać  na płycie – producenta Giorgio Morodera, Włocha będącego legendą muzyki disco. Pomimo jego ogromnego wpływu na brzmienie wciąż słychać, że to Sparks – i to nie tylko dzięki charakterystycznemu androgynicznemu falsetto Russella, na tym albumie nasuwającemu skojarzenia z Donną Summer czy nawet, szczególnie w „My Other Voice”, Grace Jones. Widać to także w podobnej strukturze piosenek i melodiach oraz kąśliwych, obfitujących w często absurdalne i zabawne metafory, lecz wciąż, biorąc pod uwagę tematykę, trzymających się dość blisko spraw przyziemnych. Przykładem może być piosenka „Tryouts For The Human Race”, w której podmiotem lirycznym jest plemnik, z którego perspektywy opisane jest życie na ziemi. „La Dolce Vita” to satyra na kobiety w stylu „golddigger” widzące mężczyzn jako chodzące portfele czy „Beat The Clock”, podnosząca do absurdu szybkie tempo życia we współczesnym świecie. 

Moroder jednak zdominował brzmienie tego krążka. Z wyjątkiem kojarzącego się z new romantic „My Other Voice” nie słychać tu choćby dźwięków gitary. Z uwagi na konwencję albumu trudno to poczytać za wadę. Szczególnie, że syntezator brzmi świetnie. W wielu utworach, jak „La Dolce Vita” czy „My Other Voice”, określiłbym jego brzmienie jako „eteryczne”. Czasem jest ono bardziej agresywne jak w „Academy Award Performance” a czasem bardziej melodyjne jak w utworze tytułowym, jednym z największych przebojów w repertuarze grupy. Utwór „The Number One Song In Heaven” jest prawdziwym opus magnum albumu. Zaczyna się spokojnym, sennym intrem, w którym bracia Mael dość buńczucznie określają go jako „przebój numer jeden w Niebie” by potem przejść w bardziej taneczny rytm. To zdecydowanie szczyt możliwości, które Sparks osiągnęli współpracując z Moroderem. Jeśli nie jest się fanem muzyki disco, warto dać szansę choć temu numerowi. Podnosi on o jedno oczko moją ocenę albumu, który pozbawiony go byłby bardzo mocną, ale jednak „siódemką”. [8/10]

Jakub Krawiec
26.06.2024 r.