Interpol - Our Love To Admire
2007 Capitol
1. Pioneer To The Falls 5:41
2. No I In Threesome 3:51
3. The Scale 3:24
4. The Heinrich Maneuver 3:28
5. Mammoth 4:13
6. Pace Is The Trick 4:37
7. All Fired Up 3:35
8. Rest My Chemistry 5:00
9. Who Do You Think 3:13
10. Wrecking Ball 4:33
11. The Lighthouse 5:24
Najpierw będzie o Joy Division. Musi być, choć, jak śmiem podejrzewać, wszyscy recenzenci świata są już mocno znudzeni wspominaniem tej nazwy przy okazji kolejnych płyt Interpol. Ale jak mus, to mus. Nowojorczycy klonami ekipy z Manchesteru oczywiście nie są, ale czerpią z nich jedną, najważniejszą rzecz - wszechobecny klimat smutku, melancholii i depresji. I o ile w przypadku JD jest to dla mnie doskonale zrozumiałe i szczere, to w przypadku Interpol już nie do końca. Zastanawiam się, czy może to jeszcze do kogoś przemawiać, w sensie łapać za serce, prowokować łzy i cięcie sznyt na rękach. Nie żebym był tetrykiem nie kumającym problemów nastolatków, zasłuchanych w tym zespole. Wręcz przeciwnie, "Turn On The Bright Light" zawsze będzie w moim prywatnym kanonie 200, no może 300, płyt wszechczasów. Ale słuchając "Our Love To Admire" dochodzę do wniosku, że ta muzyka nie wywołuje we mnie żadnych emocji, a chyba nie takie było założenie tych mrocznych panów w ciemnych garniturach. Oczywiście, jest kilka bardzo dobrych piosenek, jedna lub dwie nawet wybitnie dobre, ale nie potrafię nic więcej o nich powiedzieć niż tylko "dobre piosenki". Nic dzięki nim nie przeżywam, nie piszę listu pożegnalnego, nie zastanawiam się nad dotychczasowym życiem, nie płaczę z miłości... I chyba kluczem do tego, że kolejny album Interpol jest dla mnie mało wiarygodny jest właśnie jego zbytnia... piosenkowość.
"Turn On The Bright Lights" jest jakby concept albumem: nocną wycieczką po Nowym Jorku, spotykaniem ludzi ze smutnym i ciemnym życiorysem, piciem czarnej kawy i paleniem papierosów na dwudziestym piętrze na Manhattanie oraz analizowaniem tego, co się dotychczas w życiu osiągnęło (albo i nie). "Antics", choć zawierał ze dwa, trzy utwory, które na debiucie spokojnie mogłyby się znaleźć, był jedynie zbiorem natchnionych popowych pieśni, które jako całość słabo się kupy trzymały. Naturalnie, była to płyta bardzo dobra, Interpol jest w końcu bardzo dobrym zespołem, ale zabrakło jakiejś kropki nad "i", choć, oczywiście, nad wszystkimi kawałkami wisiał powiew nostalgii i depresji. No i praktycznie to samo można napisać o "Our Love To Admire" - utwory wybitnie dobre, przeplatają się z przypadkowymi, które spokojnie mogłyby być jedynie stronami B ("Mamooth"). Wszystkiemu brak jakiegokolwiek innego, poza wszechobecną nostalgią, wspólnego mianownika, nici łączącej to w całość. I jest to główny powód, dla którego nie do końca Interpolowi wierzę.
Choćby nie wiem jak beznadziejna była reszta tej płyty, to i tak Interpol ma najlepszego openera roku - "Pioneer of The Falls". To jeden z tych wybitnie dobrych. Chyba tylko w tym numerze powiewa atmosfera starego Interpolu, ale na dobrą sprawę, numer jest cholernie podobny do kawałków z pierwszej płyty! I tu wkraczamy w sferę powtarzalności - ok, ja rozumiem, że grając taką muzykę trudno cokolwiek zmieniać, ale schemat zwrotka-refren-zwrotka-refren-przejście-zwrotka-koniec ("No I In Threesome") w stylu "Take You On A Cruise" z "Antics" w co drugim numerze, jest naprawdę męczący na dłuższą metę. Poza tym wsłuchajcie się w początki poszczególnych kawałków. Pierwsze dwie sekundy "Pace Is The Trick" - identyczne jak w utworze nr. 1, a z jakim kawałkiem kojarzy się Państwu basowe wejście do "No I In Threesome"? - albo charakterystyczne palcówki albo pierdyknięcie na dzień dobry i tak w kółko.
Reszta, na szczęście, nie jest beznadziejna, ale openerowi dorównuje tylko "Scale", "Rest My Chemistry" i może "All Fired Up". Fajna jazda jest w "Who Do You Think?" - bardzo dobry refren, lekko kojarzący się, ze względu na rymówkę, z ...rapem - i "Heinrich Maneuver", który, jako chyba jedyny, poza "Scale", nadaje się na chwytliwego singla. Rozczarowuje niestety końcówka w postaci "Wrecking Ball" i "Lighthouse". Słabiutki jest też "Pace In The Trick", choć ratuje go nieco linia grzmiącego basu. A już kompletnym nieporozumieniem jest wspomniany "Mamooth" - dziwna kakofonia, w której zaskakuje na początku brit-popowo psychodeliczna linia wokalna (Kula Shaker, anyone?). Jednak ani w tym ładu, ani składu.
Umówmy się, Interpol jest zespołem wybitnym. Nawet gdyby wydali tylko debiut i rozpadli się, byliby wybitni. I dlatego należy się im ogromny kredyt zaufania. Domyślam się, że niektórzy padną przed tą płytą na kolana. Też bym padł, gdybym nie znał pierwszej. Bo jeśli przyjmiemy, że nie została ona nigdy nagrana, to "Our Love To Admire" jest albumem genialnym. No ale sorry Gregory, faktów się oszukać nie da. Ten specyficzny klimat, dzięki któremu wszyscy pokochali "Turn On The Bright Lights" może nie pękł jeszcze jak bańka mydlana, ale powoli dogorywa. Trzeba coś z tym zrobić, nim całkiem zgaśnie. Oby nie było już za późno. [6/10]
Mateusz Rękawek
23.07.2007 r.