Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Muse - Black Holes And Revelations

Muse - Black Holes And Revelations
2006 Warner Music

1. Take A Bow    4:35
2. Starlight    3:59
3. Supermassive Black Hole    3:30
4. Map Of The Problematique    4:18
5. Soldier's Poem    2:04
6. Invincible    5:00
7. Assassin    3:31
8. Exo-Politics    3:53
9. City Of Delusion    4:48
10. Hoodoo    3:43
11. Knights Of Cydonia    6:07

Jeśli chodzi o trafne, a zarazem najkrótsze scharakteryzowanie brytyjskiego Muse to usłyszałem raz stwierdzenie: "muzyka przesadzona". To prawda, bo przesadzają - momentami nieznośnie. Co za tym idzie - albo się ich kocha, albo nienawidzi. Mimo wszystko należę do tych pierwszych. Czwarty album tria, pochodzącego z niedużej mieściny Teignmouth w Kornwalii, jest właśnie kolejną próbą zaatakowania słuchacza niezwykłą mieszanką ostrych, niekiedy metalowych gitar, dekadenckiego falsetu Matta Bellamy'ego i efektownych elektronicznych smaczków. Wyraźnie widać, że Muse chcą być wielcy. Przykładem tego są choćby koncerty grupy, które - nie da się ukryć - są zawsze niesamowitym przeżyciem dla widza. Nie bez kozery Muse zostało ogłoszone najlepszą grupą koncertową zeszłego roku. Najpierw zauważeni jedynie we Francji, teraz tryumfują w całej Europie, Stanach Zjednoczonych i Japonii. Poprzez "Black Holes And Revelations" doszli do tego, czego pragnęli. W żadnym wypadku nie są "fuckin little indie" - jak mawiał z pogardą Liam Gallagher o nowej generacji rocka XXI wieku. 

W czym zeszłoroczny album gwiazdy niedawnego gdyńskiego Open'er Festival rózni się od innych, że tak dobitnie przypieczętował pozycję grupy? Praktycznie niczym. Choć wydawało się, że Muse zaskoczy, gdy w internecie pojawił się utwór "Supermassive Black Hole". Ciekawe taneczno-funkowe brzmienie i niemalże soulowy wokal Bellamy podzielił fanów. Jedni patrzyli z nadzieją na ewolucję zespołu, reszta wolała słuchać dalej tej "przesadzonej muzyki". Efekt końcowy jest taki, że to jednak ci drudzy są zadowoleni.

Na "Black Holes And Revelations" nie zmieniło się wiele, grupa konsekwentnie podąża własną ścieżką. Standardowo pierwsza część albumu jest lepsza od drugiej, więc pierwsze kilkanaście minut jest niezwykle nośne i mocne. Najpierw przesycony elektroniką, apokaliptyczny wręcz "Take A Bow", następnie ohydnie komercyjny i wtórny przebój "Starlight". Po wyżej wspomnianym "Supermassive..." - kolejna perełka, niemalże dyskotekowy "Map Of Problematique", który powstał w głowie Matta, po wypadach do nowojorskich klubów. Następne kawałki są bardziej zróżnicowane: "Soldier's Poem" to balladka przypominająca utwory Queen z typowymi dla nich chórkami. W końcu nie od dziś porównuje się głos Bellamy'ego do Freddiego Mercury.

Kolejna zmiana tempa i słyszymy niezwykle ostry, acz melodyjny "Assasain", który przywodzi na myśl "Stockholm Syndrome" z poprzedniego krążka. Im bliżej do końca płyty tym zaczyna się robić nudniej, nie kręcą mnie rozdmuchane do granic możliwości "Exo-Politics" i "City Of Delusion". Jednak przy kończącym album "Knights Od Cydonia" oba te utwory stają się szarymi myszkami. Wydanie tego "czegoś" na singlu to dosyć masochistyczne posunięcie, no chyba że panowie z Muse chcieli zrobić sześcikominutowy hicior na miarę "Bohemian Rhapsody" albo "Paranoid Android". Nie umiem ocenić tej mini suity, czegoś tak "przesadzonego" jeszcze nie słyszałem. Wyobraźcie sobie, że na otwarciu nowego Wembley, muzycy zagrali to na samym początku!

Nie mogę zachwycić się tym albumem bez reszty, cztery razy Muse nie nabierze mnie na swoje sztuczki. Ale muzyka z powyższego wydawnictwa przyciąga jak magnes, ma swoje momenty przez duże M i nawet jej efekciarstwo nie zepsuje mojej pozytywnej oceny [7.5/10]

Roman Kuziel
24.07.2007 r.