Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Johnny Hates Jazz - Turn Back The Clock

Johnny Hates Jazz - Turn Back The Clock
1988 Virgin

1. Shattered Dreams    3:25
2. Heart Of Gold    3:20
3. Turn Back The Clock    4:28
4. Don't Say It's Love    3:42
5. What Other Reason    3:18
6. I Don't Want To Be A Hero    3:37
7. Listen    3:42
8. Different Seasons    3:30
9. Don't Let It End This Way    3:40
10. Foolish Heart    3:32

Istnieje bardzo wiele płyt, które można uhonorować tytułem symbolu lat 80. "Forever Young" Alphaville, "Hunting High and Low" a-Ha, "It's My Life" Talk Talk, "Substance" New Order - to tylko niektóre, jakie przychodzą mi momentalnie na myśl. Po chwili przypominam sobie także pewien mniej znany zespół, którego krążek podniósł w swoim czasie muzykę pop do wyższej rangi artystycznej. Mówię tu o brytyjskim trio Johnny Hates Jazz i płycie "Turn Back The Clock", która w skromnej opinii niżej podpisanego definiuje, a właściwie podsumowuje, etos muzyki pop lat 80. Dziś o tej grupie, poza wierną bazą fanów, pamiętają głównie słuchacze radiowych pasm 'złotych przebojów', niewątpliwie dzięki dwóm niezapomnianym hitom. Tym bardziej zaskakującą może być informacja o reaktywacji zespołu i poważnych planach wydawniczych i koncertowych w 2011 r.

Ale skupmy się na meritum. Moc i potencjał płyty "Turn Back The Clock" mogę porównać wyłącznie do najsłynniejszych płyt pop wszechczasów, takich jak "Thriller" czy "Violator". Popełnili ją trzej utalentowani kompozytorzy, muzycy i producenci w jednym - Calvin Hayes, Mike Nocito, a przede wszystkim twarz i głos zespołu - Clark Datchler. To frazes, ale ten zbiór składa się z 10 potencjalnych singli (wersja LP), z których de facto ukazało się aż sześć. Do dziś w zbiorowej świadomości powinna zachować się pamięć o pięknej, subtelnej kołysance tytułowej, a przede wszystkim o bardzo silnie promowanym, synth-popowym hicie "Shattered Dreams". Możecie mi wierzyć na słowo, że siła obu tych przebojów to tylko demonstracja mocy pozostałej treści omawianego krążka.

Johnny Hates Jazz urzeka dwoma podstawowymi aspektami. Panowie dysponowali niezwykłym instynktem w komponowaniu przebojowych, tanecznych i lirycznych melodii. Ponadto, ów zmysł estetyczny podparty był tym, co w owym czasie stanowiło o sile muzyki rozrywkowej - zapleczu technicznym, na które składają się nienaganne umiejętności instrumentalne i wokalne, a także producenckie. To co w dzisiejszych czasach jest układanką puzzli na laptopie, w latach 80-tych było żywymi instrumentami obłsugiwanymi przez utalentowanych muzyków. Co warto podkreślić, JHJ nie ograniczali się jedynie do stricte synth-popowych piosenek. Wręcz przeciwnie - bajecznie brzmiące syntezatory stanowią ośrodek ich kompozycji, na którym udzielają się zarówno gitary, jak i wspaniały bas, a także sekcja dęta i rytmiczna. W efekcie - ta płyta porywa.

JHJ są od początku do końca autorami tej cudownej muzyki, chociaż warto wspomnieć także o udziale innych osobistości lat 80-tych. Studyjne wsparcie zapewnili m.in. Phil Thornalley (ex The Cure), Julian Mendelsohn i Anne Dudley (Art of Noise), a także muzycy - J.J. Belle (gitara), Frank Ricotti (instrumenty perkusyjne), a nawet Kim Wilde (chórki). Epatuje z niej niezwykła witalność i przebojowość, a także bardzo specyficzna melanholia i post-romantyzm późnych lat 80. Od tych utworów nie sposób się uwolnić przez lata, a nawet dziś - przede wszystkim dziś - nabierają one szczególnego wydźwięku jako znaku przebytego już czasu. [10/10]

Jakub Oślak
12.10.2010 r.