K-essence - Prince of Pawns
2013 Requiem Records
01. Prince of Pawns
02. I'm drowning, babe
03. Dog for birthday
04. I want to see you smoke
05. Oh mum
06. Late night show
07. Far Away Land
08. Genuine Blues
09. You lack the balance
10. Since you put it this way
11. Suicide 28
Kiedyś polska muzyka raziła prowincjonalnością i, mimo prób naśladownictwa zachodniego stylu, była często przaśna. Próby przebicia się na zachodni rynek w latach 80. przez polskie tuzy ówczesnej muzyki - Republikę, Maanam, Lady Pank czy TSA - kończyły się niepowodzeniem. Pomijając problemy wynikająca z tego, że Polska była wtedy państwem, w którym trudno było od władz komunistycznych otrzymać paszport i bez problemu podróżować po świecie, wokaliści nie bardzo potrafili śpiewać po angielsku a produkcja pozostawała wiele do życzenia. W latach 90. było już lepiej. Zmienił się ustrój, wróciła swoboda podróżowania po świecie, co jest istotycznym czynnikiem w osiągnięciu sukcesu zagranicą. W tych nowych warunkach, zaistniało też nowe pokolenie muzyków, którzy podbili rynek krajowy, często korzystając z zachodnich wzorców. Myslovitz udanie skopiowało stylistykę brit popu, Edyta Bartosiewicz zaczęła karierę od płyty z utworami sprawnie śpiewanymi po angielsku. Dzisiaj, nawet młodzi, nieznani szerszej publiczności debiutanci nie mają problemu z nagraniem płyty, która spokojnie mogłaby być wydana przez przysłowiowego Johna Smitha w Londynie. Płyta "Prince of Pawns" projektu K-essence do takich należy. Wokalista śpiewa tutaj nienaganną angielszczyzną a muzyka nawiązuje do modnych trendów popularnych w muzyce indie. Mimo tych wszystkich różnic na korzysć współczesnych twórców, nadal nie udaje się przebić na rynek zachodni - jeśli nie liczyć kilku metalowych kapel. Dlaczego tak się dzieje?
K-essence to projekt Bartka Księżyka, wokalisty grypy NeLL. Artysta do współpracy zaprosił perkusistę Łukasza Lacha (L.Stadt), a za produkcję odpowiedzialni są Maciej Staniecki i Krzysztof Tonn (Tonn Studio). Efektem jest bardzo interesująca muzyka w klimacie takich twórców jak Nick Cave czy Tom Waits. Chwilami jest więcej elektroniki - wtedy "Prince of Pawns" budzi skojarzenia z solowymi dokonaniami Martina L.Gore'a. Gdyby nie męski wokal, można też napisać, że jest tu coś z klimatu PJ Harvey. Do muzyki na "Prince of Pawns" nie ma się o co przyczepić. K-essence dobrze śpiewa, kompozycje nie są wymuszone, słychać w nich pasję i zaangażowanie. Płyta jest klimatyczna i wciągająca. Wydaje mi się jednak, że K-essence wyważa otwarte drzwi. Podobnej muzyki jest sporo i to nie tylko na płytach wspomnianych twórców zagranicznych. Kto więc może sięgnąć po wydawnictwo K-essence'a? Znajomi? Zapewne. Ludzie z branży? Tak. Sympatycy NeLL? Na pewno. Fani Toma Waitsa? Niekoniecznie. Dlaczego? Na płycie nie ma niczego, co wyróżniałoby artystę na tle tak wybitnych artystów jak Nick Cave czy Martin L.Gore albo Tom Waits. Moim zdaniem K-essence brakuje tej iskry, która tworzyłaby podmiotowość artysty.
To oczywiście bardzo trudne zadanie - wyróżnić się albo przynajmniej odróżnić od artystów tej miary co Nick Cave. Ale takie wyzwanie trzeba podjąć jeśli chce się przejść do historii muzyki albo przynajmniej zaistnieć w szerszej świadomości. Autor musi znaleźć to coś w sobie i to pielęgnować. Być może niczego takiego nigdy nie znajdzie. Mimo wszystko trzeba napisać, że K-essence nie ma się czego wstydzić. "Prince of Pawns" to dobrze nagrana płyta na wysokim poziomie wykonawczym. [7/10]
Andrzej Korasiewicz
13.12.2013 r.