Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Kings of Leon - Only by the Night

Kings of Leon - Only by the Night
2008 RCA

1. Closer    3:57
2. Crawl    4:06
3. Sex On Fire    3:23
4. Use Somebody    3:51
5. Manhattan    3:24
6. Revelry    3:22
7. 17    3:05
8. Notion    3:01
9. I Want You    5:07
10. Be Somebody    3:47
11. Cold Desert    5:35

Oto historia godna annałów, sztambuszków i bajek dla dzieci. Czterech chłopców z amerykańskiej prowincji przeszło drogę od wiejskich głupków i świniopasów do narkotycznych królów bohemy, pierwszych miejsc od Irlandii po Nową Zelandię, z Listą Trójki włącznie. Followillowie nie od dzisiaj wiedzą, że drzewa umierają stojąc. O ile poprzednia płyta „Because of the Times” była odważnym odejściem od dożynkowej stylistyki debiutu i „Aha Shake Heartbreak”, o tyle „Ony by the Night” wynosi chłopaków ponad poziom kolorowych okładek, NME i estetyki wczesnego Beach Boys. Żarty się skończyły, chłopców zapewne nadal strzyże mama, ale zdaje się, ostatnio odkryła, że żyjemy w XXI wieku. Im lepsze fryzury tym lepsze kompozycje? Być może, ale już od pierwszej nutki otwierającego płytę „Closer”  wiadomo, że będzie nowocześnie, duszno, niebanalnie – chłopcy nie skończą jak The Strokes, nagrywając kolejne płyty z reinterpretacjami „Molly’s Chambers”  i „the Bucket”. Oto bowiem „Ony by the Night” jest dowodem na to, że można grać melodyjnie alternatywnego rocka z pazurem, nie połykając jednocześnie własnego ogona. Jakże daleko singiel „Sex on Fire” pozostawia w tyle młodzież z the Wombats czy Kasabian, pokazując, jak należy używać gitar. 

Rockowa rewolucja podobno się skończyła, Pete Doherty dogorywa, a dzieciaki na parkietach podskakują w rytm remiksów the Smiths i jednosezonowych przebojów Klaxons i the Rapture. Ta płyta przywraca wiarę w muzykę gitarową, wiarę stopniowo traconą wraz z kolejnymi nieudanymi płytami przodowników Rockowej Rewolucji, z Interpolem na czele. Nie wiem, jakie środki chłopcy stosują, ale zalecałbym je wszystkim zespołom pogrążonym w samozadowoleniu, po to by wykrzesać z siebie refreny takie jak „Use Somebody”, gęsty klimat „Manhattan” (gdzie słychać słabe echo debiutu the Killers), czy drapieżną wokalizę „Notion”. Dzięki Kings of Leon moja wiara w niebanalne refreny i melodie odżył. Na tej płycie nie odkrywa się nowych kontynentów, lecz zdobywa teren znany, acz nieco zarośnięty. Cukru i lukru pozbyto się zupełnie, podobnie jak manierycznych zaśpiewek. Słuchaniu czwartej płyty Królów (już nie rodeo, a raczej alternatywy) towarzyszy nieustanne wrażenie świeżości, jak po użyciu odświeżacza powietrza AIR WICK o zapachu alternatywnego rocka. Boże chroń królową i Kings of Leon, iżby nie skończyli jak starsi bracia w wierze, Oasis czy R.E.M.[9/10]

Bartosz Sadulski
02.10.2008 r.