Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Kissing The Pink - What Noise

Kissing The Pink - What Noise
1984 Magnet

1. Other Side Of Heaven    4:10
2. Captain Zero    3:44
3. Victory Parade    2:54
4. Greenham    3:30
5. Each Day In Nine    3:08
6. The Rain It Never Stops    3:36
7. Radio On    3:40
8. Martin    2:52
9. Watching The Tears    3:44
10. Footsteps    3:52
11. Love And Money    3:41
12. What Noise    3:52

Kissing The Pink najbardziej kojarzony jest z hitu "The Last Film", w ostateczności znany jest też debiutancki album "Naked" [czytaj recenzję >>] , na którym przebój się znalazł. Ale to nie jest cały dorobek zespołu warty uwagi. Rok po wydaniu debiutu, formacja wypuściła na rynek niezwykle ciekawą kontynuację pt. "What Noise". Druga płyta londyńskiej grupy przepadła jednak całkiem nie tyko w odmętach historii muzyki, ale również w chwili wydania. Album został wydany, podobnie jak debiut, przez wytwórnię Magnet, ale ukazał się tylko w Wielkiej Brytanii i kilku krajach europejskich oraz Australii, Kanadzie i co ciekawe w Brazylii. Nie był dostępny w Stanach Zjednoczonych i nie miał ogólnoświatowej premiery a jego promocja była bardzo skąpa. W wyniku tego ani płyta, ani dwa single z niego pochodzące: "Radio On" i "The Other Side of Heaven" nie zostały odnotowane na żadnych listach sprzedaży płyt lub singli. Płyta przeszła całkiem bez echa. Zupełnie niesłusznie, bo zawiera muzyczne rozwinięcie patentów znanych z "Naked" np. o elementy samplingu. "What Noise" to zarazem  drugi i ostatni album nagrany w pełnym składzie z saksofonistką Josephine Wells i skrzypkiem Peterem Barnettem. Warto przyjrzeć się mu bliżej.

"What Noise" zaczyna się od singlowego "Other Side Of Heaven", który z powodu chóralnego śpiewu, charakterystycznej melodii granej na klawiszu i ogólnej podniosłości nagrania przypomina mi trochę "The Last Film" a na pewno jest w podobnym duchu. Po tej erupcji aranżacyjnej poprzedniego nagrania, "Captain Zero" wydaje się być bardziej oszczędny, ale już po chwili ponownie słyszymy wielogłos wokalny a jest komu śpiewać, bo robi to każdy z siedmiorga członków zespołu. Nieco afrykańskie bębny dynamizują utwór, w jego tle pobrzmiewa gitarowy akord oraz syntetyczne ozdobniki. "Victory Parade" utrzymany jest w wolniejszym, ale mocno bujającym tempie. Akustyczna gitara pomieszana jest z syntetycznymi dźwiękami osadzonymi w tle. Tym razem na plan pierwszy wysuwa się męski wokal Nicholasa Whitecrossa. "Greenham" zaczyna się delikatniej, mniej orkiestrowo, od niemal szeleszczącej perkusji i basowego dźwięku, który przykrywają następnie przestrzenne partie klawiszowe. Whitecross śpiewa spokojnie, ale i tak w drugiej minucie wchodzą śpiewy chóralne, które są bardzo charakterystyczne dla zespołu. Przypomina mi to trochę "Chenko" i Red Box. "Each Day In Nine" otwiera wyrazista partia saksofonu, na którą za chwilę nakłada się basowa, przestrzenna partia klawiszowa a rytm wyznacza mechaniczny bit perkusyjny. Utwór ma wolne, bujające tempo a główny męski wokal, nieco flegmatyczny skontrastowany jest ze śpiewem kobiecym. W nagraniu powraca saksofon, który intryguje i zaciekawia. Kończący stronę A winyla "The Rain It Never Stops" sprawia wrażenie silnego wykorzystania elementów samplingu. Rozpoczynające utwór dźwięki syntetyczne są niemal industrialne, basowe i przytłaczające. Szybko jednak jako ornament użyty zostaje saksofon a w drugiej minucie powracają chóralne śpiewy a la Red Box. Ale rytm utworu staje się masywny i dominujący. W tle słychać samplowane głosy, ale także dźwięki dzwoneczków a całość aranżacji staje się masywna.

Strona B rozpoczyna się od pierwszego singla "Radio On", w którym znowu słychać zabawę z samplowanymi głosami, a także użycie pogłosów do wokalu. Utwór jest jednak melodyjny i rzeczywiście przebojowy z chwytliwym refrenem. Bit perkusyjny w nagraniu jest mechaniczny a kompozycja bliska typowym wówczas przebojom syntezatorowym, wzbogacona tradycyjnie w przypadku Kissing The Pink o dźwięk saksofonu.  "Martin" brzmi początkowo niemal transowo, choć zaczyna się od samplowanych, warkotliwych i trudno identyfikowalnych dźwięków syntetycznych, uzupełnionych prostą grą na klawiszu. Śpiew Whitecrossa jest nieco patetyczny, ale przy tym melancholijny. W tle są dźwięki podobne do wibrafonu skontrowane  gitarowymi efektami oraz buczącym, nieco schowanym rytmem perkusyjnym. Ponowne użyte są samplowane głosy, co okazuje się jedną z bardziej charakterystycznych cech albumu. "Watching The Tears" otwierają dźwięki gitary rytmicznej osadzone w przestrzennych partiach klawiszowych. Śpiew Whitecrossa nagrany jest z silnym pogłosem, w wyniku czego słychać jakby jego głos wydobywał się z jakiegoś zamkniętego pomieszczenia w rodzaju piwnicy. W "Footsteps" obok szumiących efektów syntetycznych od początku słychać basowe pulsowanie syntezatora. Brzmienie jest bardziej mroczne, ale szybko wchodzi wielogłos oraz saksofon, który zmienia sposób postrzegania nagrania. Coś co zapowiadało się jak mroczny synth pop okazuje się bogato zaaranżowanym art popem. W dalszej części słychać też gitarę i nieco łkający wokal Whitecrossa, zmieniający się jednak po chwili w bardziej mroczny. Wszystko przytłaczają partie chóralne. W "Love And Money" znowu słychać przetworzone głosy i chóralne śpiewy, które są dominującym elementem nagrania. W trzeciej minucie słyszmy ostry, wyrazisty dźwięk elektrycznych skrzypiec, który do końca przejmuje kontrolę nad utworem wraz z motorycznym bitem perkusyjnym, w tle są samplowane głosy. Utwór jest nagle urwany a kończące album nagranie tytułowe "What Noise" rozpoczyna po raz kolejny zabawa z samplowanym głosami. Nagle wchodzi jednak, poprzedzony jedynie przestrzenną partią klawiszową, która później będzie powracać, podstawowy szkielet rytmiczny nagrania z niskim, basowym dźwiękiem klawiszowym, nadającym kompozycji nieco mroczniejszy charakter. Ale zabawa z głosami, dźwięk saksofonu i chóralne śpiewy sprawiają, że nagranie zaczynamy postrzegać jak szalone i zwariowane. Płyta kończy się w chaosie i zgiełku dźwięków wyciszonych przez realizatora. 

Płyta "What Noise" nie odbiega jakością od debiutanckiego "Naked" a dzięki użyciu samplingu wydaje mi się nawet bardziej spójna. Jeśli ktoś polubił Kissing The Pink na debiucie, to musi poznać również "What Noise". Mamy tutaj ponownie sporo eksperymentalnej muzyki z kręgu new wave i synth-pop. Jest też coś na kształt przeboju, za który można uznać "Other Side Of Heaven". Kolejny album zespołu pt. "Certain Things Are Likely" (1986) wydany pod szyldem KTP, to już zupełnie inna muzyka, prostsza i bardziej komercyjna. Ale takie podejście nie pomogło grupie, bo większego sukcesu komercyjnego nie odniosła. Mimo wszystko formacja pozostawiła po sobie dwie płyty - recenzowaną "What Noise" oraz debut "Naked" - które powinny zwrócić uwagę sympatyków brzmień syntezatorowych i nowofalowych tworzonych w pierwszej połowie lat 80. Kissing The Pink na pewno był jednym z bardziej oryginalnych twórców takiej muzyki. [8.5/10]

Andrzej Korasiewicz
13.04.2025 r.