M83 - Saturdays=Youth
2008 Mute
1. You, Appearing 3:39
2. Kim & Jessie 5:23
3. Skin Of The Night 6:13
4. Graveyard Girl 4:51
5. Couleurs 8:34
6. Up! 4:28
7. We Own The Sky 5:03
8. Highway Of Endless Dreams 4:35
9. Too Late 5:00
10. Dark Moves Of Love 3:19
11. Midnight Souls Still Remain 11:10
Niewątpliwie panuje moda na lata osiemdziesiąte. W najbliższym otoczeniu możemy zaobserwować ją pod postacią nowych wcieleń Iana Curtisa spotykanych gdzieniegdzie na mieście, a w muzyce – zespołów takich jak White Rose Movement, że więcej wymieniać nie będę, chociaż można długo. W tę modę wpisuje się również gładko najnowszy album projektu M83.
Pytanie brzmi: na ile jest to celowe. Tak, podejrzewam pana Gonzaleza o niecne zamiary. A dokładniej niecne pobudki skłaniające do wyboru tej a nie innej stylistyki. Od pierwszego kawałka bowiem "Saturdays=Youth" brzmi, jak to ładnie ujęto w jednej recenzji, jak New Order coverujące Kate Bush albo odwrotnie. W klimat lat osiemdziesiątych młodemu Francuzowi pomagali się wczuć producenci Ken Thomas i Ewan Pearson – pierwszy odpowiedzialny jest za nagrania m. in. Cocteau Twins, które chyba najwyraźniej słychać w nowym materiale M83. Tytuł albumu muzyk wyjaśnia stwierdzając, że młodość to najlepszy czas życia, a najlepszy czas młodości to soboty. Muzyka ma być odzwierciedleniem jego młodości właśnie, co dziwi, gdyż po przeprowadzeniu prostych obliczeń okazuje się, że w latach osiemdziesiątych był Antoś berbeciem co najwyżej ośmioletnim (rok urodzenia 1982). Dziś indie i emonastolatki nazwałyby z pewnością takiego osobnika retardem, nie można jednak wykluczyć, że nastoletni Gonzalez faktycznie zasłuchiwał się w przebojach z ubiegłej dekady. Zwłaszcza, że inklinacje w tym kierunku – brzmienie lat osiemdziesiątych – słychać już od momentu odejścia Nicolasa Foramgeau, na albumie "Before the Dawn Heals Us". Wątpliwość pozostawiam nierozstrzygniętą, ufam, że intencje były czystsze, niż podejrzewam. Przejdźmy do efektów.
M83, jeszcze w dwuosobowym składzie, zasłynęło odmłodzonym, syntezatorowym shoegazem. Brzmienie było świeże, nowe i zachwycające. W dyskografii zespołu widać rozwój – debiutancki album jest surowy, wykorzystuje sample z filmów i raczej delikatne elektroniczne brzmienia. Drugi krążek, "Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts" jest już cięższy, zawiera przemyślniejsze kompozycje, mocniejsze brzmienia, intensywnie wykorzystywana jest syntezatorowa ściana dźwięku. Potem z duetu zostaje już tylko połówka w osobie Anthony’ego Gonzaleza, który nagrywa samodzielnie "Before the Dawn Heals Us", podobny do poprzednika, ale już skręcający bardziej w stronę brzmień z lat osiemdziesiątych (takie "Safe"). Album miejscami śmieszył pompatycznością, ale nadal zachwycał, nie będąc przy tym ścisłą kontynuacją płyty poprzedniej.
Potem M83 zaprezentował nam "Digital Shades vol. 1", spokojne, ambientowe nagrania, tyle przyzwoite, szybko wylatujące z pamięci. "Saturdays=Youth" jest dość gwałtowną zmianą stylistyki. Gonzalez zrobił duży krok do przodu na swojej przemyślanej drodze muzycznej. A raczej do tyłu, bo, nie zagłębiając się w to, do czego właściwie zmierzał, wylądował ponad dwadzieścia lat temu. Pomogła mu w tym, oprócz wspomnianych wcześniej producentów, wokalistka Morgan Kibby z niejakiego The Ramanovs. Głos idealnie przenoszący w wybraną epokę. Kawałki takie jak "Kim & Jessie", "We Own the Sky" czy "Graveyard Girl" sprawiają nieodparte wrażenie już gdzieś słyszanych. "Skin of the Night" czy "Up!" od razu przywodzą na myśl różne Irene Cary, chociaż ten ostatni ma początek jak z Timbalanda. Nawet w "Couleurs", nieco bardziej po staremu shoegazowym, słychać rytm jak ze słynnego "Fade to Grey" grupy Visage. Muzyce towarzyszą teksty o rozterkach nastolatków, które zgodnie z założeniem są nie tyle ambitne, co oddające całą powagę rozterek ludzi w tym wieku.
Niewątpliwie Gonzalez nie stoi w miejscu i jest to płyta niepodobna do poprzednich M83. Zmiana jest bardzo duża, wiernych fanów francuskiego projektu zaskoczy przede wszystkim piosenkowatość kompozycji, z którą nie mieliśmy do czynienia na poprzednich albumach. Za to charakterystyczna, momentami zahaczająca o kiczowatość podniosłość z tego i owego kawałka nadal się wychyla ("Highway of Endless Dreams"). Młodość jest na pewno najbardziej beztroskim okresem w życiu. Czy najpiękniejszym? W przypadku M83 tak - wystarczy posłuchać debiutanckiego albumu. A "Saturdays=Youth"? Hm, czy nagrywanie kawałków, które ktoś już nagrał dwadzieścia lat temu jest lepsze niż nagrywanie świeżo odkrytych przez siebie brzmień po raz kolejny? Niech każdy rozsądzi sam. Ja tęsknię za Nicolasem.
Mała Mo
09.06.2008 r.