Midge Ure - Orchestrated
2017 BMG
1. Hymn 6:56
2. Dancing With Tears In My Eyes 5:03
3. Breathe 4:47
4. Man Of Two Worlds 4:46
5. If I Was 5:14
6. Vienna 5:07
7. The Voice 5:18
8. Ordinary Man 4:32
9. Death In The Afternoon 7:06
10. Lament 4:29
11. Reap The Wild Wind 4:01
12. Fragile 6:19
Gdy kilka lat temu płyta "Orchestrated" ukazała się, niemal całkowicie ją zignorowałem. Zawsze podchodziłem podejrzanie do nagrywania muzyki w wersji pod orkiestrę. Rzadko to się udaje, no i prawie zawsze jest raczej przejawem wypalenia twórczego, niż wzlotem na wyższy poziom. Przyznam jednak, że z upływem czasu stałem się coraz bardziej tolerancyjny na takie wydawnictwa i gdy któregoś dnia włączyłem "Orchestrated" Midge Ure'a odpłynąłem. Z pewnością więcej to świadczy o mnie, upływie czasu, pewnie starzeniu się i zmianie perspektywy samego słuchacza a nie o słuchanej muzyce. Cóż poradzić jednak, że tak jest a każdy słuchacz jest niejako skazany na takie przeobrażenia. Pytanie tylko, która perspektywa spojrzenia na muzykę jest bardziej adekwatna do jej oceny?
Muzyka Midge Ure'a z tej nowej dla mnie perspektywy nabrała niesamowitego dostojeństwa, szlachetności, ale i ciepła. Zatraciła oczywiście wszelkie aspekty rockowo-nowofalowe, ale dlaczego nie rozpatrywać muzyki Ultravox i Midge Ure'a również z perspektywy dostojności i czystej przyjemności? Przecież taka jest również część wcześniejszej twórczości Midge Ure'a. Już otwierający album utwór "Hymn" doskonale pokazuje, że niektóre nagrania Ultravox są niemal skrojone pod taką aranżację. "Dancing With Tears In My Eyes" zatracił pewną dynamikę, ale zyskał powagi i dostojeństwa. Ta wersja również jest interesująca! Nie wszystkie utwory tutaj pasują. "Vienna" moim zdaniem nie wypada korzystnie w orkiestrowej aranżacji. Oryginał jest dostatecznie doskonały i nie potrzebuje dodatkowego symfonicznego patosu. Patrząc jednak na całość wydawnictwa, które składa się w znacznej części z klasycznych utworów Ultravox oraz wybranych utworów z solowej kariery Midge Ure'a, płyty słucha się bardzo dobrze. Potrzebne jest jednak odpowiednie nastawienia, bo na płycie próżno szukać rockowej zadziorności, czy dynamicznej przebojowości. Najbardziej żwawo wypadają: "Death In The Afternoon", "Reap The Wild Wind" i one są chyba najbardziej zbliżone do oryginałów. Smyczki są tutaj jedynie dodatkiem, a konstrukcja kompozycji pozostaje w głównej mierze nienaruszona. Pozostałe utwory albo z natury są już podniosłe, albo spowolnione i uwznioślone, żeby pasowały do konwencji albumu. W jesienno-zimowe wieczory, na uspokojenie, ukojenie i po to, żeby poczuć się milej, album nadaje się doskonale. [7.5/10]
Andrzej Korasiewicz
29.01.2023 r.