Peter Murphy - Silver Shade
2025 Metropolis
1. Swoon 5:16
2. Hot Roy 3:45
3. Sherpa 3:32
4. Silver Shade 4:07
5. The Artroom Wonder 5:00
6. Meaning Of My Life 5:51
7. Xavier New Boy 5:45
8. Cochita Is Lame 4:29
9. Soothsayer 3:27
10. Time Waits 4:31
11. Sailmaker's Charm 6:26
12. Let The Flowers Grow 5:13
Lubię solową twórczość Peter Murphy'ego, ale przyznam, że zupełnie nie czekałem na jego kolejną płytę. Ostatni album "Lion" (2014) był na tyle udany, że dla mnie mógłby zamknąć dyskografię Murphy'ego. Tak, nie jestem jego "hardkorowym" fanem, co nie znaczy, że nie lubię jego muzyki. Bauhaus był dla mnie ważnym zespołem w czasach licealnych. W moim przypadku było to na przełomie lat 80. i 90., gdy formacja już nie istniała a panowie z grupy grali w swoich projektach, albo jak Murphy czy Daniel Ash wydawali płyty solowe. Albumy "Love Hysteria" (1988) i "Deep" (1989) poznawałem na bieżąco, ale wtedy bardziej podobał mi się klimat płyt Bauhaus. Solowy Murphy był dla mnie wówczas zbyt popowy i mało wyrazisty, choć dobrze się go słuchało. Ale wolałem punkowo-mroczną moc płynącą z "In the Flat Field" (1980) oraz mroczne, melancholijne piękno z "The Sky's Gone Out" (1982) i "Burning from the Inside" (1983). W tamtym czasie Bauhaus był u mnie numerem jeden, jeśli chodzi o mroczniejszą odmianę rocka, przed The Cure i The Sisters of Mercy. Kolejne solowe płyty: "Holy Smoke" (1992), "Cascade" (1995) przeszły u mnie całkowicie obojętnie. Dzisiaj cenię bardziej "Cascade", ale wtedy muzyka w ogóle u mnie zeszła na dalszy plan. Większą uwagę na Petera Murphy'ego zwróciłem na kolejnym albumie pt. "Dust" (2002), który przypadł mi do gustu, prezentując mistyczne brzmienie bliskiego wschodu w elektronicznej otoczce. W okresie "Unshattered" (2004) najwięcej słuchałem elektroniki i electro-industrialu, więc znowu płyta Murphy'ego nie wywołała u mnie większych emocji. Zupełnie nie podobał mi się mocno rockowy i prosty "Ninth" (2011). Za to wspomniany już "Lion" (2014) sprawił, że znowu spojrzałem na Murphy'ego cieplejszym okiem. Nigdy to nie była jednak u mnie wielka zażyłość z muzyką Murph'ego. Dzisiaj najbardziej lubię jego dwie płyty solowe, z końca lat 90., przy czym "Love Hysteria" z przyczyn sentymentalnych (świetny numer "All Night Long"!), a "Deep" chyba najbardziej broni się jeśli chodzi o cały dorobek solowy artysty.
Peter Murphy w tym roku kończy 68 lat, co nie jest jeszcze aż tak zaawansowanym wiekiem jak na muzyka rockowego, jeśli weźmiemy pod uwagę choćby weteranów z The Rolling Stones. Z drugiej strony kiedyś trudno było sobie wyobrazić, że w tym wieku lider Bauhaus będzie jeszcze nagrywać. A tymczasem mimo przebytego zawału nie zamierza się poddawać i po jedenastoletniej przerwie powraca z nowym materiałem pt. "Silver Shade". Zanim artysta opublikował cały album pojawiały się jego zapowiedzi w postaci pojedynczych piosenek. Najpierw usłyszeliśmy zaskakujący duet z Boyem Georgem (Culture Club) pt. "Let The Flowers Grow", moim zdaniem średnio udany. Następnie był bardzo wciągający, dzięki współpracy z Trentem Reznorem z silnym elektronicznym nerwem "Swoon" a jako trzeci z jeszcze wyraźniejszym elektronicznym pulsem "The Artroom Wonder". Brzmiało to wszystko bardzo zachęcająco. Na "Silver Shade", który został opublikowany, oprócz nagrań wspomnianych, znalazło się jeszcze dziewięć innych. Czy cały materiał jest równie ciekawy?
Pierwsze wrażenie po wysłuchaniu całości było takie, że płyta jest nierówna. Jest kilka świetnych lub bardzo dobrych momentów ("Swoon", "Hot Roy", "The Artroom Wonder", "Cochita Is Lame"), ale inne to zwykłe średniaki. Po kilkakrotnym przesłuchaniu albumu wrażenie jest lepsze, ale nadal płyta nie urasta do rangi wielkiego osiągnięcia. Ale czy tego oczekiwaliśmy po artyście na tym etapie jego kariery? Gdybym nie znał utworów zapowiadających nowe wydawnictwo, do wysłuchania płyty przystąpiłbym bez jakichkolwiek oczekiwań i pewnie album byłby dla mnie dużym zaskoczeniem na plus. Przyznam jednak, że "Swoon" i "The Artroom Wonder" rozbudziły trochę mój apetyt. Wprawdzie duet z Boyem Georgem niezbyt mnie przekonał, ale liczyłem, że całość będzie utrzymana właśnie w klimacie wspomnianych "Swoon" i "The Artroom Wonder". Tymczasem okazało się, że "Silver Shade" wcale nie jest zdominowany przez elektronikę. Oprócz takich momentów są też zwykłe, dosyć przeciętne nagrania rockowe przypominające choćby The Stooges ("Soothsayer") lub twórczość Davida Bowie ("Time Waits"). Można więc na płytę spojrzeć dwojako, albo krytycznie jak na materiał "nierówny", albo pozytywnie jak na wydawnictwo urozmaicone brzmieniowo. Ponieważ jednak spodziewałem się bardziej klimatów zbliżonych do nagrań w rodzaju "Hot Roy", to ostatecznie jestem trochę zawiedziony. Możliwe też, że słuchacze oczekujący brzmień typowo rockowych, mogą z kolei odczuwać niezadowolenie z faktu użycia intensywnej elektroniki w tych nagraniach, które mnie najbardziej przekonują. W efekcie może się okazać, że płyta nie przekona ani jednych, ani drugich. Na pewno jednak trafi do "hardkorowych" fanów Petera Murphy'ego a także środowiska gotyckiego, w którym przecież obecna jest zarówno stylistyka rockowa, jak i elektroniczna. "Silver Shade" jest miksem obu wrażliwości muzycznych, ale nie w takim sensie, że kompozycje z albumu są elektroniczno-rockowe, tylko w takim, że te elektroniczno-rockowe współistnieją z klasycznie rockowymi.
Trzeba wyraźnie jednak zaznaczyć, że muzyka na nowej płycie Murphy'ego jest co najmniej solidna. Nie znajdziemy tutaj żadnej słabizny. W najgorszym razie, te mniej intrygujące kompozycje są średniakami. Na dzisiaj płyta wygląda mi na mocną siódemkę w skali 1-10. Być może z czasem bardziej ją docenię, albo wprost przeciwnie, zupełnie nie będę do niej wracać (niestety, ale to jest bardziej prawdopodobne). Póki co jednak sugeruję, że warto zapoznać się z najnowszą muzyką Petera Murphy'ego. U mnie ocena [7.5/10].
Andrzej Korasiewicz
10.05.2025 r.