Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Orchestral Manoeuvres in the Dark (OMD) - Architecture & Morality

Orchestral Manoeuvres in the Dark (OMD) - Architecture & Morality
1981 Dindisc

1. The New Stone Age 3:22
2. She's Leaving 3:28
3. Souvenir 3:39
4. Sealand 7:47
5. Joan of Arc 3:48
6. Joan of Arc (Maid of Orleans) 4:12
7. Architecture and Morality 3:43
8. Georgia 3:24
9. The Beginning and the End 3:48

„- I ja bym tu dawał od razu Gis…
- Jak to od Gis?!
- Od Gis, od gitary.”
Cytat z filmu „Miś” 1981 (scenariusz - S. Bareja, S. Tym)

Gitara w utworach OMD jest instrumentem niezwykle rzadkim, a jeżeli już w ogóle występuje, to ascetycznie wybrzękuje maksymalnie dwa akordy („The New Stone Age”) albo nawet i jeden („Of All The Things We’ve Made”). Mimo minimalizmu gitarowych popisów, to właśnie na nich opierają się te dwie piosenki. „The New Stone Age” rozpoczyna album „Architecture & Morality”, który uznawany jest za szczytowe osiągnięcie zespołu, natomiast „Of All The Things We’ve Made” zamyka płytę „Dazzle Ships”, która okazała się komercyjną porażką. Zaiste niezbadane są meandry losów i gustów, gdyż nie ma żadnej przepaści w jakości muzyki zawartej na obu wspomnianych albumach. Jak już wspomniałem przy okazji recenzji „Organisation” [czytaj tutaj >>], wszystkie trzy płyty leżą u mnie dokładnie obok siebie na tej samej półce. I dosłownie i w przenośni. 

"Jedną z tych rzeczy, które nam przyświecały szczególnie we wczesnej fazie OMD, były wręcz desperackie starania, żeby się nie powtarzać, robić coś, czego wcześniej nie robiliśmy. Tak więc, po nagraniu pierwszego albumu garażowo-punkowo-elektronicznego i drugiego, który był o wiele bardziej mroczny, gotycki i inspirowany Joy Division, szukaliśmy nowego kierunku. I znaleźliśmy wiele wpływów w emocjonalnej sile muzyki religijnej." - Andy McCluskey.
"Cały album był tak naprawdę wynikiem odkrywania możliwości melotronu. Nie ma utworu, który nie byłby nim przepełniony. W każdym utworze pojawiają się chóry. Nawet słynny dźwięk dud w "Joan Of Arc (Maid Of Orleans)" jest w rzeczywistości dźwiękiem skrzypiec przetworzonym przez melotron. To nadaje płycie mocy i swoistego mroku” – Paul Humphreys.

Album otwiera wspomniany już „The New Stone Age”. Zgodnie z pragnieniem niepowtarzania się, dziwne chroboty na wstępie i szarpane gitary prowadzące utwór brzmią inaczej niż cokolwiek, co OMD do tej pory nagrało. Niepowtarzalny (ale zawsze nieco chłopięcy) wokal McCluskey’a tym razem krzyczy w jakimś udręczeniu, rozpaczy. Uzupełniony przez przeszywające dźwięki syntezatorów i przetworzone wokale w tle, odlatujący gdzieś na minutę przed końcem przy odgłosie bombowca, ten utwór udanie prezentuje zespół w nowej odsłonie.

"She's Leaving" to subtelny, ale świadomy ukłon OMD w stronę The Beatles. Tym razem „ona” odchodzi już jako dorosła kobieta, nie z domu rodziców, ale od „niego”.  Oczywiste nawiązanie do „She’s Leaving Home” to swoisty hołd dla słynnych ziomków z klubu „Cavern” na Mathew Street. Zaledwie kilkanaście metrów dalej znajdował się „Eric's”, klub, który z kolei dał początek OMD. Wytwórnia chciała, aby „She's Leaving” został wydany jako singiel, ale zespół  odmówił, twierdząc, że wyeksploatowaliby album, nadużywając też zaufania odbiorców, wyciągając z niego już czwarty singiel. To decyzja, której później trochę żałowali, ponieważ fani do dziś uważają ten utwór za największy przebój z potencjałem singlowym, który na singlu się nigdy nie ukazał.

"Pierwszą piosenką napisaną na album był ‘Souvenir’ i myślę, że to odkrycie możliwości mieszania dźwięków chóralnych z elektroniką nadało też ton innym utworom, które nagraliśmy później" - Paul Humphreys. To małe synth-popowe arcydzieło z tradycyjną dla OMD linearną budową, dało zespołowi najwyższą, trzecią (na równi z późniejszym „Sailing On The Seven Seas”) pozycję na liście przebojów w Wielkiej Brytanii. Ten niewątpliwy sukces mógł nigdy nie nastąpić, ponieważ McCluskey początkowo nie cierpiał tej piosenki, twierdząc, że jest zbyt słodka i cukierkowa i nie pasuje do kierunku, w którym jego zdaniem powinien zmierzać zespół. Dopiero po kilku miesiącach wykonywania utworu dostrzegł jego magię i zdał sobie sprawę z jego piękna. 

„Sealand” to chyba jedyny utwór na płycie, który pozostał w ponad siedmiominutowej wersji pierwotnej i nie został skoncentrowany i „przedestylowany” do trzyminutowej, przebojowej piosenki. Dzięki temu pierwsza strona albumu kończy się melodyjnie, a zarazem ambientowo. Wokale, niezwykle oszczędne w wymowie i schowane w głąb struktury, pojawiają się tylko na chwilę. Druga część utworu to już industrialne rytmy, ambientowe plamy i oszczędne, wygaszające się melodie. Świetny utwór na złapanie oddechu po tym co już usłyszeliśmy, a także dobre wprowadzenie do tego, co jeszcze usłyszymy. 

„Można powiedzieć, że z ‘Joan Of Arc’ trochę się przepychałem z Virgin. Po tym, jak pierwszy utwór stał się hitem, powiedzieli, że chcą wydać ten drugi, ale musimy zmienić nazwę. Odpowiedziałem, że nie, że będzie to nawet zabawne, że naprawdę wkurwi ludzi. Ale oni się uparli - Andy, ludzie tego nie zrozumieją. Pomyślą, że wydałeś dwa razy ten sam singiel. Więc w końcu uległem, dodając (Maid Of Orleans), ale podobała mi się ta pierwotna złośliwość.” – McCluskey. To oczywiście o „Joan Of Arc” i „Joan Of Arc (Maid Of Orleans)”, które w tej kolejności otwierają stronę drugą „Architecture & Morality”. I znów Andy - „Zaczęło się dość niewinnie. Podczas trasy Organisation byliśmy we Francji, grając w miejscach takich jak Rouen i Orlean, które były historycznie związane z Joanną d'Arc. Nasz zespół supportujący nazwał też tę francuską trasę  ‘Joan Of Arc’. Pomyślałem więc, że dowiem się czegoś o niej po powrocie do domu. Im więcej o niej czytałem, tym bardziej mnie fascynowała. Napisałem więc jedną piosenkę (‘Maid Of Orleans’), ale nie sądziłem, że zadziała i zdecydowałem, by napisać jeszcze jedną (‘Joan of Arc’). Później chłopaki z zespołu przekonali mnie, żeby wrócić i popracować jeszcze nad tym pierwszym - walcem na 6/8. Udało się. Mieliśmy więc dwie fajne  piosenki o Joannie d’Arc. W pewnym momencie pomyślałem, że umieszczenie dwóch utworów o tej samej nazwie na albumie, a następnie wydanie ich jeden po drugim jako singli tylko po to, by oba znalazły się na listach przebojów, będzie koncepcyjnym majstersztykiem...” Udało się,  albowiem „Joan Of Arc (Maid Of Orleans)”, epicki utwór, napisany przez McCluskeya 30 maja 1981 roku, w 550 rocznicę śmierci Joanny d'Arc, osiągając pozycję nr 4 na listach w Wielkiej Brytanii, stał się jednym z najbardziej charakterystycznych dla zespołu.

Kolejny kawałek - „Architecture & Morality” to swoisty kolaż dźwiękowy pętli taśmowych, wirujących dżwięków syntezatorów i przepuszczonych przez filtry, melotronowych sampli chóru. W środkowej części utworu wpisuje się w to wszystko przedziwny, połamany motyw perkusyjny. Tytuł został „pożyczony” od Marthy Ladley z grupy Martha and the Muffins (tu mała dygresja – jeśli ktoś lubi gitarowo-klawiszowe granie a’la wczesny The Stranglers, to polecam płytę „Metro Music”, na której znalazł się jeden jedyny, umiarkowany przebój w karierze grupy - „Echo Beach”).  Nie usłyszeliśmy więc nigdy piosenki „Architecture & Morality” grupy Martha and the Muffins, za to dostaliśmy taki utwór w wykonaniu OMD. Jak wspominał McCluskey - "Zdecydowaliśmy się nazwać go ‘Architecture & Morality’, a następnie zaczęliśmy wrzucać na taśmę wszystko co 'architektoniczne' i 'moralne' przyszło nam do głowy. Przez trzy dni stopniowo dodawaliśmy i odejmowaliśmy wszelkiego rodzaju dźwięki, aż stworzyliśmy coś ze wszystkich tych odgłosów. W końcu zdecydowaliśmy się nazwać tak cały album, na którym zawarliśmy 'architekturę', która była technologią, automatami perkusyjnymi, syntezatorami, graniem specjalnie spreparowanych dźwięków oraz 'moralność' - organiczną, ludzką, emocjonalną, którą wnieśliśmy ze sobą naturalnie.”

Jednym z bardziej chwytliwych momentów albumu jest niewątpliwie „Georgia”. Zespół napisał piosenkę o tym tytule na album, ale nie był zadowolony z ostatecznego rezultatu i zdecydował się odłożyć ją na półkę. Na tyle jednak spodobał się tytuł, że nazwali tak kawałek skocznego electropopu, w którym w główny, melodyjny motyw wmiksowano sample radiowych dialogów, chóralne śpiewy i nieokreślone, niepokojące „hałasy”, tworząc swoisty hymn zimnowojennej ery nuklearnej. Na „Georgii” pojawiły się też początki kierunku, w jakim grupa podążyła na kolejnym albumie. Ciekawostką jest też to, że oryginalna „Georgia” została później lekko zmieniona i nagrana jako „Gravity Never Failed”. Znajdziemy ją na stronie B singla „Dreaming”, a także na zremasterowanej, poszerzonej wersji CD „Architecture & Morality”.

Zamykający album „The Beginning And The End” to charakterystyczny dla tej płyty kawałek oparty na melotronowych chórach, oszczędny w wokalach i gęsty w dźwiękowych pejzażach. Piękna ballada na koniec. Podobno powstało kilka wersji piosenki, ale z żadnej zespół nie był do końca zadowolony. Całe szczęście, że postanowiono jednak zamieścić jedną z nich na płycie. To niezwykle urokliwy utwór. 

Powszechnie uważany za ich opus magnum, a na pewno przełomowy w karierze, trzeci album OMD odznaczał się wręcz wyjątkową, idealną równowagą pomiędzy stroną kreatywną, artystyczną, eksperymentalną, a komercyjną. „Architecture & Morality” jest pomostem między ponurymi, industrialnymi początkami futurystycznych eksperymentów a’la The Human League, czy sztuczną robotyką w stylu Gary Numana, a lekkimi, przebojowymi, jaśniejszymi blaskami nowego synth-popu. Stylistycznie, podczas gdy synonimem ekstrawaganckich nowych romantyków i numanoidalnych „robotyków” stawały się coraz bardziej wymyślne fryzury i makijaże, OMD ubrało się w koszule i krawaty (a z czasem nawet w sweterki „w serek”). Ostatecznie ich pragnienie bycia innymi zadziałało na korzyść. Paul Humphreys - "Nasza pewność siebie w tworzeniu pięknych chóralnych i teksturowych utworów w czasie, gdy inni byli na drugim końcu spektrum, tworząc muzykę dance-pop, okazała się ostateczną siłą albumu, który do dziś ma w sobie to mroczne, orkiestrowe piękno". Na "Architecture & Morality" nie ma ani jednej nuty nie na miejscu. Od ogarniętej paniką, zimnowojennej paranoi "The New Stone Age" po tęskny, melancholijny zew "The Beginning And The End", jest to absolutny majstersztyk. Płyta na bezludną wyspę. W mojej ocenie, w skali dziesięciostopniowej dałbym jedenaście, ale nie mogę. A w sumie, dlaczego nie? Będzie to nawet  zabawne [11/10].

P.S. Okładkę wersji amerykańskiej wybrałem z sentymentalnym rozmysłem. Taka wersja trafiła pierwsza w moje ręce. 

Robert Marciniak
12.08.2024 r.

Autor w recenzji posłużył się cytatami z serii wywiadów dla BBC z 2006 roku, przeprowadzonych w związku z reaktywacją grupy.