The Panic Channel - (ONe)
2006 Capitol
1. Teahouse Of The Spirits 3:18
2. Left To Lose 3:55
3. Bloody Mary 4:07
4. Why Cry 3:24
5. Awake 3:48
6. She Won't Last 4:46
7. Said You'd Be 2:34
8. Outsider 4:45
9. Blue Bruises 3:56
10. Night One (From Planchette) 7:58
11. Listen 5:30
12. Lie Next To Me 3:44
13. Untitled 1:21
Zacznijmy od punktu wyjścia. Jane’s Addiction. Grupa, która namieszała w amerykańskim rocku już w połowie lat 80., była istną mieszanką wybuchową, i to nie tylko ze względu na swoje gitarowe granie z prawdziwego zdarzenia. Szczególnie iskrzyło bowiem i to niestety w negatywnym tego stwierdzenia znaczeniu, na linii wokalista - gitarzysta. Ekscentryk obdarzony fantastycznym głosem - Perry Farrell i Dave Navarro, kojarzony pewnie z dokonań z Red Hot Chili Peppers, lub, o zgrozo, jako (ex-)mąż modelki i aktorki (sic!) Carmen Electry. Współpraca dwóch tak silnych osobowości nie mogła potrwać za długo. Rozpadli się, by po 13 latach studyjnego milczenia wrócić na chwilę z wydawnictwem „Strays”. Odbyli trasę, zarobili miliony i zamilkli.
Sami muzycy nie pozostali jednak bierni. Perry zebrał swój skład, nie uwzględniający oczywiście Dave’a, by na własną rękę grać jako Satellite Party. Reszta muzyków (Navarro, Perkins, Chaney - niepozorny basista grający kiedyś u Alanis Morissette) wraz z nowym wokalistą – Stevem Isaacs’em skupiła się zaś na nowym projekcie – The Panic Channel. I cóż, dziś możemy powiedzieć sobie wprost: nieobecność Perry’ego to dla zespołu utrata tego, za co uwielbialiśmy JA: eklektyzmu, szczypty dwuznaczności, niedopowiedzenia i nieprzewidywalności.
„ONe” to materiał, który do momentu, kiedy trzymają rytm, jest w porządku. Ciężki, szybki, gitarowy - nie ma specjalnie co zarzucać. Tak jest na przykład w otwierającym „Teahouse of the Spirits”. Poprawnie. Albo w „Said You’d Be” - eleganckim, rockowym kawałku w pełnym tego stwierdzenia znaczeniu. Wielbiciele Audioslave powinni być zadowoleni. Znajdujemy tu też dwie perły. Zmienne tempo i zastosowanie akustyka w „Outsider”, kojarzący się z zabiegami Porcupine Tree i rozbudowane „Night One”, jakby próba odtworzenia magicznego „Three Days” ich formacji macierzystej. Z dobrych wieści to by było na tyle. Problem bowiem pojawia się i to dość poważny, kiedy zwalniają tempo. Ballady przesycone tandetną szablonowością i przeciętniackim wokalem budzą niebezpieczne skojarzenia – to taki rock, którego spokojnie mogą słuchać rozczarowani życiem nastolatkowie z college’u. Wystarczy włączyć „Bloody Mary”, albo chociażby „She Won’t Last”. „She’s got everything /but she won’t last”? Nie żartujmy. Kulminacja nadchodzi jednak w singlowym „Why Cry” (plus, o zgrozo, teledysk). Gdybym nie znała pierwszych płyt JA, z fantastycznym „Ritual de lo Habitual” na czele, słuchanie tej kojarzącej się z 3 Doors Down ballady (?!), nie bolałoby tak bardzo. Bo zapewniam, przeskok jest ogromny. Dwa udane strzały na trzynaście to, jak na autorów legendarnego „Jane Says”, trochę mało.
Tak, wiem, że powinno się „patrzeć na wnętrze”, ale jeśli ono rozczarowywuje, to mogę skrytykować też i okładkę i image grupy, który bardziej śmieszy niż przekonuje. Hasło przewodnie... hm, „mrok i upadłe anioły”? Navarro zdaje się być w swoim żywiole, nie poprzestaje, tak jak kiedyś, na czarnych paznokciach, w ruch idą skóry, cienie i cała, nazwijmy to uszczypliwie, wyprawka rockmena, która niekoniecznie związana jest z dobrym gustem. Ale może to tylko takie moje czepianie się.
Przestałam już liczyć na oryginalność tych trzech. Mam teraz tylko nadzieję, że ten czwarty nas nie zawiedzie. A, ku mojej uciesze, jak na razie nic na to nie wskazuje.
Zosia Sucharska
13.01.2007 r.