Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Real Life - Heartland

Real Life - Heartland
1983 MCA Records

1. Send Me An Angel    3:54
2. Catch Me I'm Falling    4:04
3. Under The Hammer    3:24
4. Heartland    4:57
5. Breaking Point    4:11
6. Broken Again    4:01
7. Always    3:12
8. Openhearted    3:53
9. Exploding Bullets    4:11
10. Burning Blue    4:45

Historia muzyki synth-pop usiana jest żywotami zespołów, które nie osiągnęły światowego sukcesu takiego jak a-ha, Duran Duran, Pet Shop Boys, Tears For Fears, czy nade wszystko Depeche Mode. Ta prawidłowość dotyczy rzecz jasna wszelkich gatunków – każdy ma swoje światowe sławy, wyrobników, podziemie, gwiazdy jednego przeboju. Synth-pop jest szczególnie znany pod kątem tych ostatnich, tzw. one hit wonders – jednorazowych zespołów i muzyków, którzy nagrali dosłownie jeden przebój, mieli swoje pięć minut sławy na listach przebojów, a nawet w MTV, aby po chwili zniknąć. Ich imię pozostaje nieśmiertelne za sprawą niezliczonej ilości składanek w stylu Forever / Golden / Ultimate / Essential 80’s. Gwiazd jednego przeboju często nie podejrzewamy o to, że nagrali jakiś album, a nawet jeśli tak, to że jest to materiał choćby odrobinę wart naszej uwagi. Przecież znamy już ich największy przebój, więc po co psuć go kontekstem dziewięciu innych nic nie wartych numerów? 

Real Life łatwo wrzucić do szuflady one hit wonders, gdyż nagrali jeden znany szerzej numer – fantastyczny, zimny, syntetyczny „Send Me an Angel”. Nawet jeśli nie kojarzymy tego tytułu, ani nazwy zespołu - skądinąd mało charakterystycznej - to wystarczy chwila na odsłuch tego kawałka, aby go sobie przypomnieć i poczuć jego magię na nowo. Albo poznać go zupełnie od nowa – nie zestarzał się ani na chwilę. Mało tego, z perspektywy czterech dekad łatwo usłyszeć w nim elementy, które posłużyły późniejszym przedstawicielom gatunku synth-pop za silną inspirację. Oczywiście, w latach 80. nikt nie korzystał z tego terminu – to był po prostu pop, ewentualnie new wave. „Angel” to pomost pomiędzy ówczesnym mainstreamem, a klubową niszowością; świadczy o tym ilość remiksów, jakiej dorobił się ten numer ze strony dj-ów i producentów. Ale ambicją Real Life nie była ‘klubowa legenda’ – oni chcieli czegoś więcej i mieli ku temu wiele właściwych argumentów. 

W tym roku minie 40 lat od kiedy ten australijski zespół wydał swój debiutancki album „Heartland”. Otwiera go oczywiście „Angel”, ale pozostałe numery nie są bynajmniej gorsze, a razem tworzą bardzo ciekawy bilet do podróży w czasie i tamtej estetyki. Wspomniałem na początku DM, Duransów, PSB, itd. – to były największe gwiazdy muzyki synth-pop, właśnie dlatego, że przesuwali granicę tego gatunku, brzmiąc nietypowo i wyróżniając się w zalewie radia i MTV. Brzmienie Real Life to typowy synth-pop – stuprocentowy znak tamtych czasów, który gwarantuje natychmiastową teleportację. Są syntezatory, jest perkusja Simmonsa, jest rockowa gitara – o dziwo świetnie tu pasująca – no i wysoki, „kobiecy” głos Davida Sterry, lidera grupy. Jest brzmienie – futurystyczne, plastyczne, chwytliwe i taneczne, z łatwością przywołujące fragmenty nieistniejącego filmu. Są wreszcie słowa, jak zwykle pełne niepokoju, niespełnionej miłości, niewinności w zimnym świecie. 

Real Life mają jeden przebój, ale nagrali dużo więcej ciekawego materiału; o dziwo, działają do dziś, a niestrudzony David Sterry pozostaje ostatnim oryginalnym członkiem, jak często bywa w takich przypadkach. „Heartland” jest pełen tego, za co kochamy lata 80. i to niepodrabialne brzmienie, jakie wówczas zarządziło światem. To nie tylko „Angel” – świetne są także „Always”, „Catch Me I’m Falling”, „Openhearted”, a także „Exploding Bullets”. Co ciekawe, album jest producenckim dziełem Steve’a Hillage – i do dzisiaj jest najczęściej określany jako najbardziej niedocenione dzieło tamtego okresu, oraz muzyki synth-pop w ogóle. Nie jestem pewien czy aż tak bym piał pod jego adresem – ale jedno jest pewne – to materiał w stu procentach wart poznania w całości, ociekający klimatem i atmosferą tamtych lat. Z perspektywy czterech dekad przestał być „starociem”, a stał się „retro” - skarbem muzyki, z którego przez lata czerpało wielu. I wciąż nie doczekał się godnej reedycji na płycie CD. [8/10]

Jakub Oślak
18.03.2023 r.