Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Simple Minds - Empires and Dance

Simple Minds - Empires and Dance
1980 Arista

1.I Travel 4:00
2.Today I Died Again 4:36
3.Celebrate 5:03
4.This Fear of Gods 7:03
5.Capital City 6:15
6.Constantinople Line 4:43
7.Twist/Run/Repulsion 4:31
8.Thirty Frames a Second 5:02
9.Kant-Kino 1:52
10.Room 2:28

Zabierając się do recenzji pierwszego albumu Simple Minds, jaki przyszło mi w życiu usłyszeć, a trzeciego z kolei w dyskografii tej nietuzinkowej, szkockiej grupy, musiałem się poważnie zastanowić nad tym, co mogło mnie wtedy totalnie w tych dźwiękach zauroczyć i czy to coś jest nadal obecne po czterdziestu czterech latach, jakie upłynęły od premiery „Empires and Dance”. Wystarczyło jedno przesłuchanie i chyba znalazłem odpowiedź na to pytanie. To „kontynentalność” tej muzyki. Jak wiadomo, Brytyjczycy dzielą wszystko na to, co jest wyspiarskie i na to, co jest kontynentalne, zamorskie (europejskie). I na tym chyba polegają męki brytyjskich zespołów, że gdy tworzą hermetyczne, bardzo angielskie w stylu i duchu utwory, to  u siebie odnoszą sukcesy, ale trudniej trafiają do odbiorców na świecie. Jeśli natomiast bardziej się otwierają na wpływy z zewnątrz, to tak powstała mieszanka jest iście wybuchowa. Nie inaczej jest z „Empires and Dance”.

To, w jaki sposób odbieramy tę płytę, zależy od tego, jak bardzo na nas działa otwarta estetyka brytyjskiego post-punku nasycona tajemniczą, dekadencką atmosferą kontynentalnej Europy. Na „Empires and Dance” otrzymujemy niejako konglomerat elementów z najlepszych wzorców z obu stron kanału – Kraftwerk, Roxy Music, David Bowie (ależ oczywiście ten berliński!). I to działa. Jeśli wsłuchamy się w poszczególne utwory, to praktycznie nie znajdziemy tradycyjnych rozwiązań opartych na bluesie, za to  materiał przepełniony jest malowniczymi krajobrazami dźwiękowymi i nastrojową atmosferą. 

Album rozpoczyna się od razu z „grubej rury”, czyli porywającą do tańca sequencerową wariacją na temat „I Feel Love” Donny Summer. „I Travel” to mocno akcentowany rytm, hipnotyczna linia basu i świetnie usadowione, ostre gitary. Wszystko doprawione minimalistycznymi syntezatorami. Utwór jest fantastycznie rozbujany. Klasą samą w sobie jest wokal Jima Kerra. Zresztą, ten „instrument” jest naprawdę użyty z pełną świadomością na całej płycie. Kreuje atmosferę, fragmentami nieco szaloną, fragmentami uspokajającą.

Drugi utwór to bardzo często wyznacznik tego, w jakim kierunku zmierza cały album. W tym przypadku ta śmiała teza wydaje się być potwierdzona. „Today I Died Again” przynosi zmianę tempa i jest mniej bezpośredni niż otwierający „I Travel”. Z drugiej strony to bardzo dobry moment na oddech. Ciekawie skonstruowane melodie, snujące się monotonnie w obszarach podobnych do „The Hall of Mirrors” Kraftwerk. 

„Celebrate” to kolejny kawałek z myślą o ówczesnych parkietach. Tym razem kompozycję trzyma chwytliwa linia gitary basowej wpleciona w „klaskający” rytm. Bardzo ciekawe połączenie nadchodzącego, świeżego synth-popu z oldschoolową, Gary Glitterową potupajką w stylu lat 70. W refrenie pobrzmiewają już klimaty, w stronę których Simple Minds zdecydowanie skręci z eksperymentalnych wycieczek. To bardziej przystępny pop, który będzie charakteryzował kilka następnych albumów. 

Kolejne dwa utwory to zarazem punkt centralny i kulminacyjny albumu. „This Fear of Gods” zamyka pierwszą stronę fantastyczną, hipnotyczną konstrukcją, która nawiązuje oczywiście do dokonań Bowiego i Kraftwerk. Naprawdę nie chcę się powtarzać, ale te wpływy są na płycie wyraźnie słyszalne, czego absolutnie nie należy traktować, jako zarzut. To bardzo dobrze odrobiona lekcja z inspiracji. Wokal Kerra pływający w otchłani reverbu, neurotyczny saksofon i solidny fundament rytmiczny. Do dziś mam ciarki na plecach, gdy słucham tego utworu. W „Capital City”, który rozpoczyna drugą stronę albumu mamy znów kraftwerkowe klimaty. To powoli sącząca się impresja na temat „Autobahn”. Oszczędne instrumentarium daje utworowi niezbędną przestrzeń i lekkość. Pomimo ponad sześciu minut, nie nuży. Refreny ciekawie odskakują od linii wiodącej. 

„Constantinople Line” to kolejny interesujący kawałek. Zawsze miałem słabość do niebanalnych podziałów rytmicznych. Tutaj połamane, kingcrimsonowskie rytmy zasilane są numanoidalnym, odhumanizowanym śpiewem Kerra. Gitarowe i syntezatorowe plamy rozplatają delikatne nici na tej  dosyć „szkieletowej” kompozycji. „Twist/Run/Repulsion” to chaotyczny odlot w stronę eksperymentu. Szalony, dadaistyczny potok słowny na tle skrajnie niepokojącego rytmu, przerywanego wybuchami dęciaków. Przyznam szczerze, że po kilku minutach nie bardzo już wiem, o co w nim chodzi. Na szczęście zaraz dostajemy kolejny rozbujany numer, który z jednej strony subtelnie tonuje szaleństwo poprzednika, a z drugiej ma równie ciekawy pomysł na rytm i melodię. „Thirty Frames a Second” to repetytywne, maszynowe granie z nietuzinkową aranżacją gitar. Na pewno jeden z jaśniejszych fragmentów płyty. „Kant-Kino” mógłby być ciekawym utworem, gdyby nie to, że kończy się akurat wtedy, gdy się rozwija. I to chyba tyle, co można o nim napisać. Album kończy „Room”, utwór, na którym już wyraźnie słychać kierunek, w jakim w następnych latach zespół będzie podążał. Ładna melodia, świetny wokal, szkoda tylko, że niewiele dłuższy niż „Kant-Kino”.     
                                  
Po wydaniu tego albumu Simple Minds opuścili wytwórnię Arista na rzecz Virgin Records Richarda Bransona i z nowym producentem (Steve Hillage) nagrali „Sons and Fascination/Sister Fellings Call”, docierając w końcu do pierwszej dwudziestki sprzedawanych LP w UK. Od przebojowych singli „The American” i „Love Song” i trasy koncertowej z Peterem Gabrielem, Simple Minds stali się tym zespołem, który kojarzymy chyba wszyscy, z kulminacją w postaci "Don't You (Forget About Me)". I jakkolwiek uwielbiam również to późniejsze wcielenie grupy, to „Empires and Dance” pozostaje do dziś dla mnie albumem, na którym nie sposób nie docenić bogactwa pomysłów, intrygującej mieszaniny inspiracji i muzykalności kwintetu ze Szkocji. Po ponad czterech dekadach, album w dalszym ciągu utrzymuje u mnie bardzo wysoką, solidną ocenę [8/10].

Robert Marciniak
11.06.2024 r.