The Sisters Of Mercy – The Reptile House E.P.
1983 Merciful Release
1. Kiss The Carpet 5:55
2. Lights 5:51
3. Valentine 4:44
4. Fix 3:42
5. Burn 4:50
6. Kiss The Carpet (Reprise) 0:36
Z CYKLU: SZUM STAREJ PŁYTY
W jesienną noc z głośników sączy się muzyka szczególna, nagrana przez bardzo ważny dla mnie zespół. "The Reptile House" Sisters Of Mercy jest tzw. EPką, zawierającą pięć piosenek. W dwudziestu pięciu minutach minialbumiku kryje się jednak jego wielkie bogactwo.
Materiał ten można śmiało uznać za pierwsze demo, oprócz licznie i często wydawanych singli. The Sisters bardzo odbiegają od wizerunku, jaki znają ich fani z lat 90. i chodzący na współczesne koncerty legendarnej grupy. Surowe, zgrzytliwe gitary, wyeksponowany bas oraz uprzestrzenniony wokal z pewnością zachwycą wielbicieli np. Joy Division albo Cure, czy Bauhaus - lecz odepchną fanów hard rocka czy metalu.
Całość zrealizowano praktycznie w domu Andrew Eldritcha w Leeds - nagranie brzmi jakby magnetofon podłączono do miksera, w który wpięto wszystkie instrumenty oraz nieśmiertelnego mechanicznego perkusistę - Doktora Avalanche.
Tyle w kwestii pierwszego wrażenia estetycznego. "The Reptile House" bardzo odbiega od innych singli wydawanych we wczesnych latach 80. przez Sistersów. Są to wolne, transowe utwory, gdzie silny nacisk położono na teksty i znaczenie poszczególnych słów. Na temat angielszczyzny, jaką operuje lider zespołu, nie można powiedzieć nic złego, tak jak nie krytykuje się klasycznego dzieła literackiego, wyznaczającego kanon.
Sam Eldritch przyznaje, iż jest to muzyka dopisana na skutek eksperymentowania - zabawy Andrew i basisty Craiga Adamsa ze spowalnianiem rytmu automatu - do jego kilku wierszy, które trzymał w szufladzie. Jak słychać - poszukiwanie właściwej formy, aby ubrać słowa w muzykę - wyszło wyłącznie na zdrowie.
Angielskie miasto Leeds oraz recesja końca lat 70. nie nastrajały pozytywnie. Fala bezrobocia, strajków oraz braku perspektyw dla młodych ludzi, brutalne starcia punków ze skinheadami z National Front, a wreszcie industrialny klimat i zanieczyszczenie środowiska przez zakłady przemysłowe, wywarły kolosalne piętno na postrzeganie świata przez lidera świeżo sformowanego The Sisters Of Mercy.
"Kiss The Carpet" nabiera rozpędu powoli, ukazując niezwykłą dojrzałość językową tekstu, pisanego ręką dwuedziestoczterolatka w nieodłącznych ciemnych okularach i z papierosem. Tematy takie jak: kobiety, narkotyki, a także związane z nimi odczucia, po raz kolejny powracają w coraz nowych kontekstach.
Powolny "Lights" z recytowanym wyraźnie tekstem, przywodzi na myśl nie rzęsiście oświetloną salę, lecz światła oglądane w nocy z bardzo daleka. Zresztą lepiej dla tych świateł, aby nie zbliżały się do autora słów. Tekst jest właściwie małym opowiadaniem, obok którego nie sposób przejść obojętnie.
"Valentine" nie jest piosenką o miłości i Walentynkach. To swoisty manifest społeczno - polityczny Eldritcha z początku lat 80., chyba najlepiej opisujący świat, który Andrew postrzegał wokół siebie - miejsce pełne zniszczenia, bezmyślnej eksploatacji i niewyobrażalnego okrucieństwa w stosunkach międzyludzkich.
"Fix" bardzo cynicznie podsumowuje myśl zawartą wcześniej tak w "Kiss The Carpet", jak i "Valentine". Gdy słucha się go wieczorem w otoczeniu pracujących pełną parą zakładów przemysłowych i stacji kolei towarowej - od razu wiadomo, o co chodzi... Eldritch z niezwykłą świadomością operuje tutaj ciekawą grą słów. Wiersz jest krótki, niczym teksty polskiego zespołu "Siekiera". Lecz więcej mówi kilka słów napisanych we właściwy sposób, niż opasłe tomy encyklopedii.
"Burn" - pożar, który w końcu ogarnął i zniszczył tytułowy "The Reptile House", zamyka płytę. Najlepsza kompozycja została przedstawiona pod sam koniec albumiku. Andrew występuje tu w roli współczesnego heretyka płonącego w "Domu Jaszczura" za to, że ośmielił się wypowiedzieć słowa, nie pasujące do postrzegania świata przez ogół. Za to, że splunął jadem na widok choroby świata zewnętrznego oraz zadał najbardziej niewygodne dla każdej władzy pytanie: "dlaczego?
"Kiss The Carpet (reprise)" nie jest w zasadzie utworem, lecz kilkoma uderzeniami automatu perkusyjnego, zamykającymi EPkę. Jeżeli "Burn" miał być obrazem zagłady - kary za poznanie prawdy, to "utwór" końcowy pełni rolę kurtyny opadającej w teatrze, po ostatnim akcie sztuki. Spełnia swoje zadanie na medal!
Największy żal, że płytę wydano wyłącznie na winylu i nie ma swojej reedycji na CD. Tym niemniej, całość można znaleźć na oficjalnie wydanej składance "Some Girls Wander By Mistake". Jednak niepotrzebnie umieszczono EPkę pomiędzy hitami "Alice" i "Temple Of Love" - co skutecznie przyćmiewa blask kompozycji z "The Reptile House".
Wydanie "The Reptile House" jako albumu retro, znacznie lepiej zaspokoiłoby gusta osób, które poszukują muzyki ciekawej, we współczesnym świecie pełnym plastiku i tandety. Można przebrnąć całe "Some Girls Wander By Mistake" nie zauważając go, choć "świat jest pełen królów i królowych" ("world is full of kings and queens"), jak dawno temu śpiewał Black Sabbath... Czasami warto się schylić po ukryte bogactwo, na przekór wielu mitom i zabobonom, które otaczają nas codziennie.
Adam Pawłowski
01.11.2005 r.