Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Takahashi, Yukihiro - Neuromantic

Yukihiro Takahashi - Neuromantic
1981 Alfa 

1. Glass 6:03
2. Grand Espoir 4:38
3. Connection 5:05
4. New (Red) Roses 3:49
5. Extra-Ordinary 4:26
6. Drip Dry Eyes 5:31
7. Curtains 3:41
8. Charge 2:34
9. Something in the Air 4:51

Dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności [czytaj artykuł >>]  płytę „Neuromantic” Yukihiro Takahashiego poznałem dokładnie tego samego dnia, co „BGM” jego macierzystej formacji, Yellow Magic Orchestra (YMO). Od tamtej pory tworzą one w mojej kolekcji swoisty duet, pewną nierozerwalną całość. Wrażenie ścisłego związku pogłębia się, gdy uświadomimy sobie, że „Neuromantic” został wydany raptem dwa miesiące po „BGM”. Możemy więc przypuszczać, że na tej płycie znalazło się to, co nie weszło na płytę YMO. Tylko, że po przesłuchaniu jednego i drugiego albumu, rozstajemy się z podejrzeniem, że „Neuromantic” został wypełniony odrzutami z sesji, czy wręcz odpadami. Po prostu działalność w zespole rządzi się swoimi prawami. Ambicje dochodzą do głosu w wszystkich, a przede wszystkim twórcy muzyki i tekstów dostają więcej kasy niż tylko wykonawcy. A jak powiedział Eric Clapton „samym bluesem chleba nie posmarujesz”. W przypadku Takahashiego pomysły na kompozycje były naprawdę przednie, więc szkoda by było, gdyby się nie ukazały. Zresztą jak wspomina sam Takahashi „…chciałem też zobaczyć i sprawdzić, co by się stało, gdybym wyciągnął tylko swoją część z ogółu materiału”. W rezultacie otrzymujemy prawdziwą muzyczną perełkę skoncentrowaną na tym, w czym główny wokalista i perkusista YMO czuje się najlepiej – na nowoczesnej (na tamte czasy), popowej wrażliwości, wyraźnie nawiązującej do fascynacji artysty brytyjskim nurtem new romantic. Na albumie praktycznie nie słyszymy eksperymentalnych dźwięków Sakamoto, czy inspirowanych muzyką amerykańskią, bluesowo-folkowych patentów Hosono. Zostają melodyjne, quasipopowe kompozycje, kładące mocny akcent na rytm i syntezatorowe, chwytliwe frazy. 

Aby urzeczywistnić wizję autorskiej, solowej płyty, Takahashi udał się do Londynu z angielskim tekściarzem i wieloletnim współpracownikiem YMO, Peterem Barakanem, szukając możliwości nagrania piosenek z muzykami z Wielkiej Brytanii. Trzeba przyznać, że udało im się ich dobrać znakomicie. Za partie gitar odpowiadał Phil Manzanera, a saksofony i obój zarejestrował Andy Mackay (obaj Roxy Music). Wokalnie Takahashiego wspierał grający również na instrumentach klawiszowych Tony Mansfield z New Musik (grupy, która zasłynęła na przełomie 1979 i 1980 roku hitem „Living by Numbers”). Za syntezatorowe i samplerowe wstawki odpowiedzialni byli koledzy Takahashiego z YMO - Haruomi Hosono i Ryuichi Sakamoto. Ostateczny skład uzupełnili Kenji Omura (gitara) i Hideki Matsutake (programowanie, sampler).

Rezultat tej współpracy jest więcej niż zadowalający. Otrzymujemy ciekawy, futurepopowy album, na którym muzycznie wschód spotyka zachód, a Takahashi spina to swoim niedbałym śpiewem, bezpośrednio nawiązującym do charakterystycznej maniery Bryana Ferry’ego, Davida Bowie, czy nawet Davida Sylviana. Szczerze mówiąc, słuchając linii wokalnych Takahashiego, przed oczami (uszami) pojawiła mi się z miejsca płyta Japan „Gentemen Take Polaroids” ze szczególnym uwzględnieniem utworu tytułowego. Podczas pierwszego przesłuchania byłem święcie przekonany, że nazwisko Sylviana znajdę na liście płac. Jakież było moje zdziwienie, gdy nie znalazłem. Jak jednak mawia mądre przysłowie – co  się odwlecze, to nie uciecze i do kolaboracji Sylviana z YMO w rezultacie doszło i to nie raz.  

Chociaż fragmentami płyta zbliża się niebezpiecznie z jednej strony do stereotypowych wyobrażeń przeciętnego Europejczyka na temat tradycyjnej muzyki dalekowschodniej, trącając sztampową, nieco zabawkową nutą, z drugiej strony wybiega w przyszłość, kładąc podwaliny pod brzmienie soundtracków z wczesnych gier komputerowych. Wrażenie to nie jest to przypadkowe. Wpływ YMO i jej członków na muzykę z gier wideo został dobrze udokumentowany. Poza tymi nieoczywistymi obszarami, mamy do czynienia ze znakomicie osadzoną w tamtym czasie muzyką i produkcją, zawierającą elementy na tyle świeże, co też i śmiało, bez skrupułów czerpane z noworomantycznego fermentu sceny brytyjskiej początków ósmej dekady dwudziestego wieku. Na przykład takie „Drip Dry Eyes” mogłoby z powodzeniem zagościć na którejś z płyt Roxy Music. Podobnych nawiązań mamy tu wiele i dziś z całą pewnością możemy stwierdzić, że Takahashi był w pełni świadomy tego, że znalazł się w centrum przemian. Przewidując w jakim kierunku one zmierzają, zadziałał na tyle szybko i skutecznie, aby odcisnąć w nich również swój osobisty ślad.

To jasne i oczywiste, że syntezatory, automaty perkusyjne i samplery są tutaj główną atrakcją (YMO jest niekwestionowanym pionierem w samplingu – jako pierwsi korzystali z prototypowych urządzeń produkowanych specjalnie dla nich przez Toshibę). Śpiew Takahashiego jest nieco schowany w miksie (ale nie przytłoczony elektroniką), co sprawia wrażenie zwiewności, ulotności i odległości. Tworzy to autentycznie futurystyczne brzmienie, niemalże science-fiction, nie wpadające jednak banalnie w odhumanizowany „robotyzm”.  Brzmienie, które umiejętnie balansuje pomiędzy wyfiltrowaną efektami spójnością dżwięków, a ich selektywnością, wymyka się taniej i przesadzonej produkcji wielu syntezatorowych płyt. Doskonałym przykładem jest otwierający płytę utwór „Glass” gdzie wiele różnorodnych „riffów” i motywów nakłada się na siebie i składa pomału w całość. Subtelność produkcji jest urzekająca.

Na „Neuromantic” jest też coś dodatkowego, co wyróżnia ten album. Mianowicie sposób, w jaki Takahashi gra na perkusji. To, jak podaje rytm, w jaki sposób jest on wyeksponowany, jak ożywia brzmienie. Czasem bębny sztywno utrzymują wszystko w ryzach, a czasem swingowo toczą się po syntezatorowych pochodach, lub riffach gitarowych. Biorąc pod uwagę, że podobieństwa znajdziemy na wczesnych płytach Spandau Ballet, Duran Duran, czy Japan, możemy jeszcze raz stwierdzić, że Takahashi znajdując się w tym czasie w samym centrum wydarzeń, był też ich perfekcyjnym obserwatorem.

Kluczową różnicą między dzisiejszym synth popem a albumami takimi jak „Neuromantic”, jest to, że twórczość Takahashiego nie jest nostalgiczna. Nie ma w niej nic z „retrofuturo”. Może dlatego jest mniej popularna, słabiej pamiętana, nie wzbudza nuty tęsknoty, czy melancholii. Poruszałem już ten temat w przypadku wczesnych dokonań The Human League, choć w przypadku Takahashiego widać to jeszcze wyraźniej. Muzyka zawarta na „Neuromantic” to brzmienie artysty, który w pełni jest świadomy wprowadzania innowacji i współkształtowania sceny muzycznej. To muzyka, która nie ma się odwoływać do przeszłości, ale ma przywoływać przyszłość. Jak wiemy muzyka elektroniczna uległa potem dalszej ewolucji, burząc niejednokrotnie stworzone przez siebie konstrukcje. Niestety, bardzo szybko pod ich gruzami znalazły się takie albumy jak „Neuromantic”, przepełniony na wskroś dźwiękami przyszłości, która nigdy nie nadeszła. Dla mnie, absolutnego fascynata (nie mylić z pasjonatem) muzyki przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, pozycja obowiązkowa. Ocena? Bardzo mocne [8/10].

Robert Marciniak
30.07.2024 r.