Tears For Fears - The Seeds Of Love
1989 Fontana
1. Woman In Chains 6:30
2. Badman's Song 8:32
3. Sowing The Seeds Of Love 6:16
4. Advice For The Young At Heart 4:52
5. Standing On The Corner Of The Third World 5:30
6. Swords And Knives 6:14
7. Year Of The Knife 7:06
8. Famous Last Words 4:23
Tears For Fears to jeden z wielu zespołów kojarzonych ze stylem i brzmieniem lat 80., ale ich największe osiągnięcie ukazało się dopiero pod koniec złotej dekady. Rok 1989 był czasem żniw w muzyce rozrywkowej – gwiazdy nowej fali i synth-popu osiągały szczyty kreatywności, ale czuć było już powiew zmian, które miały nastąpić wraz z przeskoczeniem 8 na 9. Synth-pop ustępował miejsca brzmieniom klubowym, które zaczęły być rozpoznawane i wykorzystywane przez mainstream. Syntezatory i samplery już dawno przestały być postrzegane jako nowinki, a stały się zwyczajnymi narzędziami pracy. Nadszedł czas, aby ekipy, których tożsamość wprost wywodzi się z brzmień syntetycznych poszerzyła swoje horyzonty, po prostu aby przetrwać.
To ironia, ale prawdziwa. Gwiazdy lat 70., wraz z nastaniem lat 80. musiały się dostosować albo przepaść. Analogicznie, to co na starcie lat 80. było nowością, pod ich koniec było przeżytkiem. Tears For Fears dobrze to rozumieli, a ich brzmienie zaczęło ulegać transformacji już po pierwszej płycie „The Hurting” – jedynym ich albumie stricte synth-popowym. Kolejne „Songs From The Big Chair”, powszechnie uważane za ich opus magnum, rozbiło bank i zapewniło Rolandowi i Curtowi status super-gwiazd. Ale już ten album był inny w swoim brzmieniu, stawiając bardziej na ‘pop’ niż ‘synth’. Był także dowodem ambicji Rolanda jako mózgu zespołu, który poszukiwał doskonałości brzmienia w znacznie szerszym niż wcześniej kontekście.
I tak dochodzimy do „The Seeds of Love”, które z synth-popem nie ma już nic wspólnego. Melodie oparte na syntezatorach uległy dyfuzji i pełnej symbiozie z bardziej konwencjonalnymi środkami wyrazu, a zamiast chwytliwych przebojów album wypełniają ambitne, złożone, bogate, wręcz poszukujące kompozycje. Gdy weźmiemy na warsztat flagowe numery z tej płyty, takie jak „Woman in Chains” czy „Sowing the Seeds of Love” i porównamy je z wczesnymi przebojami grupy, np. „Mad World” czy „Change”, ten kontrast jakości będzie wręcz uderzający, a jego ocena jednoznaczna. Na „The Seeds of Love” Tears For Fears osiągnęli nie tylko szczyt kreatywności, ale także odnaleźli to brzmienie, z którym pozostają kojarzeni po dziś dzień.
Po „The Big Chair” trzeba było czekać na nowy album aż cztery lata. Dziś to nic nadzwyczajnego, ale w tamtym czasie wytwórnie wywierały na swoich podopiecznych znacznie większą niż obecnie presję. A pamiętajmy, że po stratosferycznym sukcesie jakim było „The Big Chair” zespół ruszył w długą trasę koncertową, która była nie tylko ‘spieniężaniem’ ich osiągnięcia studyjnego, ale także inwestycją w kolejną płytę, od której oczekiwano przynajmniej drugiego „The Big Chair”. To nie współgrało ze słynącym z perfekcjonizmu Rolandem Orzabalem, na którym spoczywał ciężar dostarczenia nowych kompozycji. Curt Smith w tym czasie używał życia, co okaże się jednym z powodów ich rozstania niedługo po wydaniu „The Seeds of Love”.
Pisanie „The Seeds of Love” nie szło Rolandowi łatwo, a wiele kompozycji szło do kosza we wczesnych stadiach komponowania. Nieocenioną pomocą okazała się być Nicky Holland, brytyjska wokalista i pianistka, która najpierw wspierała zespół na scenie przy okazji tras promujących „The Hurting” i „The Big Chair”, a teraz napisała wspólnie z Rolandem praktycznie całą płytę, a jej kontrybucja w studiu była większa, niż Curta Smitha. Być może to wpływ kobiecej wrażliwości, ale Tears For Fears nigdy wcześniej nie brzmieli tak pięknie i ciepło, czerpiąc pełnymi garściami z jazzu, soulu i klasycznego popu. Owa wrażliwość to także Oletta Adams, bez wokalu której na „Woman in Chains” ta płyta straciłaby całą swoją tożsamość.
„The Seeds of Love” to efekt tytanicznej pracy całego zastępu muzyków, symfonicznych aranżacji i chóru. Wytwórni ewidentnie zależało na tym, aby krążek okazał się arcydziełem, dlatego też nie szczędzili grosza i czasu na inwestycję w jego produkcję. Popatrzmy na personel: Phil Collins i Manu Katché na bębnach, Jon Hassell na trąbce, a obok nich szereg wytrawnych studyjnych wyjadaczy, takich jak Randy Jacobs i Robbie McIntosh na gitarach, Pino Palladino na basie, Simon Phillips na perkusji, Simon Clark na keyboardach. Produkcję wsparli także Chris Hughes i Ian Stanley, którzy pracowali z Tears For Fears od początku; ale „The Seeds of Love” okazał się być ostatnim razem. Górę wziął Roland i jego wola kontroli całego procesu od A do Z.
„The Seeds Of Love” jest być może albumem najbliższym temu, czego Roland oczekiwał od siebie, gdy zabierał się za muzykę na starcie lat 80., w Graduate i w Neon, cały czas razem z Curtem Smithem. To album bogaty w brzmieniu, dojrzały, wieloetapowy, pełen niuansów, kontrybucji, pierwiastków i horyzontów. To ‘kieszonkowa symfonia’, taka jak „Pet Sounds” Briana Wilsona i The Beach Boys. Nie do przecenienia jest wpływ kobiet na jego brzmienie, nie tylko Nicky Holland i Oletty Adams, ale także wytrwanych chórzystek (w tym Tessy Niles, ulubienicy Trevora Horna) oraz saksofonistki Kate St. John. To album, który był doskonałym finałem lat 80., ale z podniesionym czołem witał nowe brzmienie, jakie nadchodziło wraz z latami 90.
„The Seeds Of Love” jest płytą bez słabych momentów. Wspominałem flagowe single w postaci „Woman in Chains” oraz „Sowing the Seeds of Love”, ale obok nich mamy moje ulubione „Advice For The Young At Heart”, dalej “Standing On The Corner Of The Third World”, “Swords and Knives”, a także ukryty skarb w postaci “Badman's Song”. W konstrukcji tego albumu widać dużo podobieństw do “The Big Chair”, ale w mojej ocenie „The Seeds Of Love” jest od swojej wielkiej poprzedniczki pozycją równiejszą, bardziej zróżnicowaną, mocniejszą jako całość, bardziej kompleksową, tak jak jego okładka. Postawiłbym pomiędzy nimi znak równości, piękny remis, wyłącznie z osobistym sentymentem do „The Seeds Of Love”. [8.5/10]
Jakub Oślak
21.12.2024 r.