Ultravox - Lament
1984 Chrysalis
1. White China
2. One Small Day
3. Dancing With Tears In My Eyes
4. Lament
5. Man of Two Worlds
6. Heart of the Country
7. When the Time Comes
8. A Friend I Call Desire
"Lament" był dla mnie pierwszym albumem Ultravox, który poznałem w chwili wydania. Tak naprawdę na początku spodobał mi się przebój "Dancing With Tears In My Eyes", który usłyszałem na Liście Przebojów Programu Trzeciego i w którym od razu "zakochałem się". Gdy udało mi się zgrać z radia "Lament" okazało się, że muzyka na płycie nie jest tak imponująca, jak się spodziewałem słuchając wcześniej "Dancing With Tears In My Eyes". Mimo wszystko Ultravox stał się moim ulubionym zespołem z kręgu "rocka elektronicznego", jak się wtedy mówiło. Zaraz potem usłyszałem "Love's Great Adventure". I znowu to był świetny strzał. Nagranie promowało składankę "The Collection", która ukazała się w listopadzie 1984 roku.
"The Collection" słuchałem wtedy na okrągło. Każdy utwór, który na niej się znalazł był absolutnym "killerem" i to ona kształtowała moje upodobania względem Ultravox a nie "Lament". "Lament" nie stał się dla mnie nigdy ważną płytą. Wówczas poznałem też wcześniejszą dyskografię grupy. Przede wszystkm zachwyciłem się płytą "Vienna" [czytaj recenzję >>] a także w mniejszym stopniu "Rage in Eden" [czytaj recenzję >>] . Jeszcze mniej spodobał mi się "Quartet" [czytaj recenzję >>] . Poza podium był oczywiście "Lament". I w gruncie rzeczy ta hierarchia płyt Ultravox utrzymuje się u mnie do dzisiaj. Z tą różnicą, że znacznie bardziej cenię niż kiedyś zarówno "Rage in Eden", "Quartet", jak i "Lament", ale kolejność płyt nie uległa zmianie. Niezmienny najwyższy zachwyt pozostaje w przypadku "Vienna". W 1984 i 1985 roku najczęściej słuchałem jednak "The Collection" a najmniej chętnie sięgałem po "Lament".
W okresie nagrywania "Lament" Ultravox byli europejską gwiazdą popu pierwszej wielkości. Grupa miała nie tylko siłę komercyjną, ale i moc artystyczną. Midge Ure i Billy Currie zbudowali wtedy swoje domowe studia nagraniowe. Nic więc dziwnego, że postanowili sami wyprodukować płytę zespołu, rezygnując ze współpracy z zewnętrznymi producentami. "Lament" jest pierwszym albumem w pełni samodzielnie stworzonym przez muzyków Ultravox pod każdym względem, również produkcyjnym. I ma to duże przełożenia na styl płyty. Praca z Connym Plankiem na albumach "Vienna" i "Rage in Eden" przyniosła dawkę klasycznego "new romantic", swoistego nowofalowego synth-popu. Praca z producentem The Beatles, Georgem Martinem, który nie rozumiał muzyki Ultravox, spowodowała zmianę brzmienia grupy na bardziej popowe. Na "Lament" muzycy wykorzystują wcześniejsze doświadczenia i obserwacje wyniesionych z pracy z obu producentami. Dzięki temu powstała muzyka, która nie jest tak dosadna i bezpośrednia jak na wcześniejszych albumach, ale zachowuje cechy stylu zespołu.
Płyta jest znacznie bardziej zrównoważona brzmieniowo. Jest tu mniej agresywnych akordów gitarowych oraz mniej wyrazistych i chropawych harmonii syntezatorowych. Muzyka z jednej strony jest bliższa umiarkowanego, popowego centrum, z drugiej, melodie są mniej oczywiste i chwytliwe. Wyraźnie w tym wględzie wyróżnia się przebojowy "Dancing With Tears In My Eyes", ale ogólnie płyta nie jest wyraziście przebojowa.
Album zaczyna skoczny, synth-popowy "White China", w którym słychać zarówno przestrzenne pasaże syntezatorowe, jak i pulsujący bit perkusyjny, wraz z syntetycznymi ozdobnikami. "One Small Day" rozpoczynają gitarowe akordy o charakterze rytmicznym i to one dominują w nagraniu, przez co nabiera ono cech pop-rockowych. W połowie kompozycji dochodzą również bardziej hard rockowe riffy gitarowe. Utwór został wydany jako pierwszy singiel, ale sukcesu nie odniósł, docierając do 27. miejsca brytyjskiej listy przebojów oraz do 16. w Irlandii. W innych krajach singiel w ogóle nie został odnotowany, w przeciwieństwie do drugiego singla pt. "Dancing With Tears In My Eyes". Pulsujący, elektroniczny bit, solo gitarowe w charakterze ozdobnika i chwytliwy refren, śpiewany rozmarzonym, romantycznym głosem Midge Ure'a robią wielkie wrażenie. Tekst nagrania został zainspirowany książką, która opowiada o grupie ludzi oczekujących na promieniowanie nuklearne powstałe w wyniku wojny nuklearnej. To jeden z najwyżej notowanych utworów w historii Ultravox. Osiągnął 3. miejsce na brytyjskiej liście przebojów, dotarł też do top 10 list w Niemczech, Belgii czy Irlandii. Nie został za to w ogóle zauważony w USA. Niektórzy sympatycy Ultravox nie lubią nagrania i uznają je za zbyt komercyjne. Nie podzielam tego zdania. "Dancing..." uważam za świetny przebój o zadziwiającym połączeniu melancholii, romantyzmu i czegoś ostatecznego, wykraczającego poza banał i sprawy błahe.
Tytułowy "Lament" to spokojny, balladowy utwór z fortepianem w tle i pulsującym bitem elektronicznym. Został wydany jako trzeci singiel promujący płytę. Choć nagranie nie wydaje się szczególnie chwytliwe i przebojowe, to osiągnęło 22. miejsce na brytyjskiej liście przebojów, zostało odnotowane również w top 50 listy w Nowej Zelandii. "Man of Two Worlds" to piękny, romantyczny, ale zagrany z energią utwór zbliżony do stylistyki "new romantic". Słychać tutaj ponownie fortepianowe akordy, syntezatorowe, szerokie pasaże i pulsujący bit elektroniczny. W końcówce jest też mocniejsze pociągnięcie gitarowe. Przez nagranie przewija się gaelicki wokal Mae McKennas, który uzupełnia śpiew Midge Ure'a. To świetna, nastrojowa i klimatyczna kompozycja, która zapowiada o wiele ciekawszą końcówkę płyty.
"Heart of the Country" kontynuuje klasyczne brzmienie Ultravox wzbogacone o użycie kwartetu smyczkowego. Ponownie słyszymy te same elementy charakterystyczne dla stylu Ultravox - fortepian, pasaże syntezatorowe, pulsujący bit elektroniczny. Podobny charakter ma "When the Time Comes". Utwór pięknie brzmi, ale kompozycyjnie brakuje mu chwytliwości. Przypomina mi trochę współczesną twórczość indie pop, która niby jest ładna i intrygująca, jednak pozbawiona bezpośredniości i oczywistości, przez co wymaga większego skupienia i odpowiedniego nastawienia. W końcówce słychać bardziej agresywne akordy syntezatorowe, tak charakterystyczne dla większości utworów z płyty "Vienna".
Płytę kończy dynamiczny "A Friend I Call Desire", który w największym stopniu przypomina twóczość z okresu "Rage in Eden" czy "Vienna". Pięknie i zadziornie brzmi tutaj perkusja Warrena Canna. Refren śpiewany przez Midge Ure'a jest chwytliwy, a nagranie ma w sobie jakiś pazur i energię, której brakuje choćby "When the Time Comes". Pod koniec utworu pojawia się przez chwilę charakterystyczny, agresywniejszy akord syntezatorowy, jest też słyszalna w tle gitara. To moja ulubiona kompozycja z płyty.
"Lament" jest ostatnim albumem klasycznego składu Ultravox z lat 80. przed powrotem zespołu w 2012 roku z ostatnią płytą "Brilliant". Na następnym albumie "U-vox" (1986) nie zagrał już Warren Cann. A później zespół w ogóle rozpadł się. W latach 90. markę Ultravox próbował bez powodzenia wskrzesić Billy Currie. Na "Lament" słychać już, że kończy się moda na "new romantic". Muzyka jest bliższa pop-rocka, ale mimo wszystko album zawiera wiele elementów klasycznego stylu grupy. Po latach bardziej doceniam płytę niż kiedyś. Wymaga ona większej uwagi i gdy się jej trochę płycie poświęci, okaże się, że album oferuje zaskakująco dobrą muzykę.
Pod koniec 2024 roku ma się ukazać "Lament" w serii deluxe. Dopóki nie ma tego wydania, najlepszą reedycją płyty jest wersja dwudyskowa z 2009 roku. Na pierwszym krążku jest klasyczna płyta, na drugim znajdujemy utwory z maksisingli i drugich stron singli. Czekam jednak na wersję deluxe. Jak na razie ukazały się w tej serii płyty "Vienna", "Rage in Eden" i "Quartet". Trzeba przyznać, że te edycje nie zawiodły. Mam nadzieję, że tak samo będzie z albumem "Lament". [8.5/10]
Andrzej Korasiewicz
09.05.2024 r.