The Young Gods - L'Eau Rouge - Red Water
1989 Play It Again Sam Records
1. La Fille De La Mort 7:58
2. Rue Des Tempêtes 2:51
3. L'Eau Rouge 4:20
4. Charlotte 2:02
5. Longue Route 3:41
6. Crier Les Chiens 3:15
7. Ville Nôtre 4:07
8. Les Enfants 5:32
9. L'Amourir 4:17
10. Pas Mal 2:45
Druga połowa lat 80. to zmierzch synth-popu, który wyewoluował z eksperymentalnej przecież początkowo muzyki Kraftwerk oraz twórczości zespołów nowofalowych. Grupy te stosowały w swojej muzyce syntezatory i inne instrumenty elektroniczne, jak np. syntezatory z możliwością samplowania dźwięków a później już dedykowane samplery a także sekwencery. Ten cały rozwój technologiczny spowodował z jednej strony upowszechnienie się nowych, elektronicznych instrumentów w muzyce popularnej, w tym również rockowej, a z drugiej strony doprowadził do zaniku synth-popu czy new romantic, które królowały przez kilka lat w mainstreamie. Gdy wszyscy zaczęli używać syntezatorów i przestały być one postrzegane jako coś nowego, nie były już potrzebne grupy dedykowane do grania tylko na syntezatorach. Nowe, elektroniczne instrumenty i technologie studyjne wpłynęły też na sposób produkowania muzyki i wprowadziły do muzyki dźwięki, które wcześniej były w niej nieobecne. Np. popowa przecież grupa Depeche Mode zaczęła używać od płyty "Construction Time Again" na większą skalę tych nowinek, by wpleść do swojej muzyki dźwięki otoczenia o charakterze głównie industrialnym. Istniały też niszowe, z punktu widzenia "alternatywnego mainstreamu", projekty jak Foetus Jima Thirwella czy jego duet z Roli Mossimanem Wiseblood, które całkowicie zmieniły sposób tworzenia muzyki. Muzycy ci wywodzący się ze środowiska industrialnego i nowofalowego dekonstruowali muzykę jako taką, tworząc za pomocą elektronicznych instrumentów dźwięki bez żadnych ograniczeń. Odróżnienie naprawdę użytych w nagraniu tradycyjnych instrumentów od samplingu stawało się niemal niemożliwe. To dzisiaj całkowicie normalne zjawisko było nowością w latach 80. Dotychczas wiadomo było czym jest muzyka rockowa i czym różni się od muzyki "poważnej" czy elektronicznej. Wiadomo było, że jak słyszymy w nagraniu gitarę elektryczną, to z pewnością gra na niej muzyk zatrudniony przy nagrywaniu płyty. Wraz z rozwojem technologii i zastosowaniem jej w muzyce elektronicznej te podziały oraz przekonanie, że naprawdę w nagraniu słyszymy muzyka grającego na sesji nagraniowej płyty a nie jedynie próbkę wyciętą z większej solówki gitarzysty nagranej do zupełnie innych celów, zaczęły zanikać. The Young Gods (TYG) był jedną z najważniejszych formacji, która przebiła się z tym przekazem do mainstreamowych krytyków muzycznych oraz swoistego "alternatywnego mainstreamu" słuchaczy. Stało się to zresztą m.in. za sprawą wspomnianego Roli Mossimanem, który był producentem pierwszych płyt The Young Gods. Muzyka Szwajcarów dotarła około 1988 roku również do mnie i wraz z wydaniem płyty "L'Eau Rouge" w roku następnym całkowicie przewartościowała mój świat muzyczny i moje postrzeganie muzyki.
O The Young Gods czytałem już w 1988 roku w "Magazynie Muzycznym", w którym Przemysław Mroczek pisał o debiutanckiej płycie formacji pt. "The Young Gods". Jego słowa - „Jak tu recenzować płytę, która przez dziennikarzy Melody Maker uznana została albumem 1987 roku?[...]Muzyka The Young Gods to właśnie samplery, a także głos i akustyczna perkusja. Czy muzycy szwajcarskiego tria są nowatorami ? Nie! Oni zastosowali samplery w niespotykanej dotąd skali. Słuchając albumu nie sposób przyporządkować poszczególnych dźwięków czemukolwiek znanemu. Nawet „metalowa” gitara w utworze „Feu” wcale nie jest gitarą. [...] Wydawać się może, że tworzenie muzyki na komputery nie wymaga wyobraźni. Nic bardziej błędnego. Potrzeba dużej wyobraźni, aby przekazać ją maszynie, która rozróżni tylko zera i jedynki” - zafascynowały mnie, ale muzyka na "The Young Gods" wydawała mi się trochę męcząca. Wszystko zmieniło się, gdy usłyszałem "L'Eau Rouge". Ten album choć zawierał wszystkie elementy znane z debiutu, to charakteryzował się swoistą lekkością, by nie rzec "popowością". Ale po kolei.
Dotychczas muzyka elektroniczna kojarzyła mi się z twórczością w rodzaju Kraftwerk czy Johna Foxxa z płyty "Metamatic", która była mocno zdehumanizowana, robotyczna i mechaniczna. To była zwyczajnie "sztuczna" muzyka. Choć grupy synth-popowe wzorujące się na Kraftwerk jak OMD czy początkowo Depeche Mode stawiały przede wszystkim na pisanie dobrych melodii, które można przekuć w sukces komercyjny, a ich twórczość nie była pozbawiona emocji, to brzmienie było również wyraźnie syntentyczne, "sztuczne". Tymczasem Szwajcarzy z The Young Gods postanowili tworzyć muzykę, która nie brzmi jak "tworzona przez robota", ale ma charakter rockowy. Przy tym, poza akustyczną perkusją, wszelkie dźwięki były generowane za pomocą samplerów i elektroniki. Czyli The Young Gods, choć nie byli w tym pierwsi, tworzyli muzykę elektroniczną, która nie brzmi jak muzyka elektroniczna. To swoista hybryda elektronicznej metody tworzenia i uzyskanego brzmienia, które ochrzczono mianem "rocka samplerowego". Ale "L'Eau Rouge" to coś znacznie więcej niż tylko rock tworzony przy pomocy elektroniki.
W przypadku The Young Gods zagrało kilka wyjątkowych elementów. Użycie na taką skalę samplerów, to pierwsza rzecz. Ale niezwykłe było również to, że ten Szwajcarski zespół nie śpiewał po angielsku, ale po francusku! Nie przeszkodziło to grupie zyskać uznanie angielskich krytyków muzycznych, którzy przecież nigdy nie pałali nadmierną miłością do twórców spoza anglosaskiego kręgu kulturowego. Również dla mnie osobiście utwory śpiewane po francusku stały się ważnym punktem odniesienia. W liceum, do którego wówczas chodziłem, oprócz obowiązkowego języka rosyjskiego, moim drugim językiem obcym był właśnie francuski. Dzięki The Young Gods nabrałem przekonania, że ten język jest coś wart :).
Jak już pisałem, debiutancki album The Young Gods był trochę cięższy, bardziej industrialny. "L'Eau Rouge" nie gubi tych industrialnych cech, ale muzyka wzbogacona jest o elementy kabaretu i wodewilu, co tym łatwiej uzyskać, gdy śpiewa się w języku francuskim. Oprócz tego, już w otwierającym album "La Fille De La Mort" słychać masywne sample instrumentów smyczkowych o orkiestrowym rozmachu. W połączeniu z gardłowym i agresywnym wokalem Franza Treichlera, słyszymy muzykę jak nie z tego świata, która zawładnęła całkowicie moim licealnym umysłem w 1989 roku. W dynamicznym, o intensywnych gitarowych riffach "Rue Des Tempêtes", słyszymy ciężki, charczący wokal Franza zmierzający wręcz w stronę śpiewu podobnego do wokalu Toma Waitsa. "L'Eau Rouge" jest wolniejsza, bardziej transowa o krótkich ciętych próbkach gitarowych i ponownie desperackim śpiewie Treichlera oraz intensywnych samplach smyczkowych. Dzięki "Charlotte" przenosimy się na ulice Paryża, by usłyszeć kataryniarza, na którego tle wybrzmiewa zachrypnięty śpiew Treichlera. "Longue Route" rozpoczynają masywne metalowe riffy gitarowe, które równo cięte i zapętlone sprawiają wrażenie swoistej nawałnicy dźwiękowej. Na początku "Crier Les Chiens" znowu słychać pętlę gitarową, ale o bardziej rytmicznym charakterze. Nagranie przetykane jest jednak bardziej gwałtownymi samplami gitarowymi, które docierają do słuchacza niczym grzmoty. A całość utworu nadaje rytm perkusji, na której gra Use Hiestand. Śpiew Treichlera ani przez chwilę nie daje oddechu kontynuując go za pomocą gardłowej chrypy. Trochę podobnie wypada "Ville Nôtre", który jednak ani przez moment nie wywołuje znużenia. Podstawową winylową wersję albumu wieńczy "Les Enfants", w którym główną rolę od połowy utworu odgrywają sample smyczków o orkiestrowym rozmachu. Na kompakcie mamy jeszcze dwa dodatkowe utwory: "L'Amourir" oraz "Pas Mal", które pierwotnie ukazały się jako singiel w 1988 roku - "L'Amourir" na stronie A, "Pas Mal" na stronie B.
"L'Eau Rouge" wraz z płytami Słoweńców z Laibach całkowicie zmieniły w 1989 roku moje myślenie o muzyce. To było dla mnie ostateczne pożegnanie z "new romantic" i "polskim rockiem", od którego zaczynałem kilka lat wcześniej swoją przygodę z muzyką. Oprócz tego prawdopodobnie to właśnie The Young Gods (ale i Laibach - "Macbeth"!) otworzyli mnie na dźwięki tzw. "muzyki poważnej", którą zacząłem zgłębiać w latach 90. Nagromadzenie sampli orkiestrowych spowodowało, że utkwiło mi to w głowie i muzyka, którą dotychczas ignorowałem stanęła przede mną otworem. "L'Eau Rouge" stało się dla mnie swoistym portalem, dzięki któremu od muzyki synth-pop przeszedłem do bardziej ambitnej muzyki i była to "moja" muzyka. Znałem przecież wcześniej twórczość z kręgu "rocka progresywnego". Ale mimo że szanowałem King Crimson, Yes czy Genesis z Peterem Gabrielem, to jednak nie całkiem potrafiłem utożsamić się z tą muzyką jako "własną". The Young Gods stało się "moją" muzyką. Oczywiście piszę tutaj o ówczesnej perspektywie 16-17-latka. Z dzisiejszego punktu widzenia patrzę jeszcze inaczej na muzykę, a upływ czasu unieważnił różne podziały i ograniczenia, w których tkwiłem. Jednak to właśnie The Young Gods zawdzięczam swój ówczesny rozwój muzyczny i wejście na innym poziom wtajemniczenia w świecie dźwięków.
Ale nie tylko dla mnie osobiście The Young Gods, w tym płyta "L'Eau Rouge", stali się ważni. Do inspiracji muzyką Szwajcarów przyznawali się tacy artyści jak The Edge (U2), który mówił, że to właśnie m.in. TYG wpłynął na zmianę kierunku działania U2 i powstanie płyty "Achtung Baby". Muzyką The Young Gods inspirował się także w latach 90. David Bowie, o czym wprost wspominał w wywiadzie z 1995 roku. Późniejszy sukces komercyjny Nine Inch Nails również wiele zawdzięcza twórczości Szwajcarów, a na wpływy ich muzyki powoływali się również tak różni wykonawcy jak: The Chemical Brothers, Sepultura, Napalm Death czy Mike Patton.
"L'Eau Rouge" to dla mnie płyta skończona i bez wad. W latach 1989-90 przesłuchałem jej niezliczoną ilość razy i mimo wielu zmian w moich gustach muzycznych na przestrzeni lat zawsze do niej powracam. Nie może być więc innej oceny niż maksymalna. [10/10]
Andrzej Korasiewicz
23.01.2025 r.