Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Bowie, David - Black Tie, White Noise

David Bowie - Black Tie, White Noise
1993 Arista

1. The Wedding    5:04
2. You've Been Around    4:45
3. I Feel Free    4:52
4. Black Tie White Noise    4:30
5. Jump They Say    4:22
6. Nite Flights    4:30
7. Pallas Athena    4:40
8. Miracle Goodnight    4:14
9. Don't Let Me Down & Down    4:55
10. Looking For Lester    5:36
11. I Know It's Gonna Happen Someday    4:14
12. The Wedding Song    4:29

David Bowie, po nagraniu popowej trylogii: "Let's Dance" [patrz recenzja >>], "Tonight" [patrz recenzja >>], "Never Let Me Down"  [patrz recenzja >>] (1983-1987)  i staniu się artystą kojarzonym z wielkimi, popowymi przebojami, coraz bardziej wtapiał się w tło mainstreamu. Wtedy postanowił zerwać z tym wizerunkiem i przedzierzgnąć się w pełnokrwistego rockmana. Pod koniec lat 80. zorganizował zespół, składający się z drugoplanowych muzyków, nazwał go Tin Machine i pod tym szyldem wydał dwa albumy (1989, 1991), które ukazały hard rockowe oblicze Davida Bowiego. Wielkiego sukcesu  nie odniósł, ale zerwał w ten sposób z wizerunkiem dancingowego wodzireja, przywołując swój obraz z lat 70. - niezależnego rockmana. Tin Machine wyprzedził zresztą nieco sukces, który za chwilę osiągnęła Nirvana. To było kolejne potwierdzenie, że Bowie ma nosa do trendów popkulturowych. Po rozwiązaniu Tin Machine, przyszła jednak pora na kolejną zmianę. W czasie, gdy światowy triumf święcił alternatywny hard rock spod znau grunge'u, Bowie nagrał płytę "Black Tie White Noise", która przyniosła muzykę niejednorodną, miejscami jazzującą, przy tym wykorzystującą sporą dawkę elektroniki a także soluowy feeling. Mimo ściągnięcia ponownie Nile'a Rodgersa, jako współproducenta, muzyka na "Black Tie White Noise" nie ma nic wspólnego z popowym charakterem poprzednich płyt, które nagrywał z Rodgersem.

Inspiracją dla "Black Tie, White Noise" była również zmiana w życiu osobistym Bowiego, który związał się z egzotyczną pięknością, czarnoskórą Iman, Amerykanką pochodzenia somalijskiego. To natchnęło Bowiego do spojrzenia na skutki kulturowe, jakie tworzą się na styku dwóch różnych ras i tradycji, w wyniku czego powstaje m.in. różnorodna muzyka. 

Album rozpoczyna się instrumentalnym utworem "The Wedding", który wskazuje na zmianę, która zaszła w życiu Bowiego. Lekko transowy pop, urozmaicony jazzującym saksofonem, na którym gra sam Bowie, ledwie napoczyna temat. Dynamiczniejszy "You've Been Around" rozwija się powoli, by w czwartej minucie rozkwitnąć, dzięki trąbce Lestera Bowie. "I Feel Free" przynosi zmianę tempa na bardziej rwane. Gdy spojrzy się na okładkę, okazuje się, że mamy do czynienia z coverem słynnego utworu Cream. Naprawdę niewiele na to wskazuje, poza samym tytułem, bo "I Feel Free" w niewielkim stopniu przypomina oryginał. Wykonanie Bowiego gubi chwytliwość Cream, a mimo transowego rytmu, przez świdrujące dęciaki, chwilami zyskuje wręcz atonalny charakter. Utwór tytułowy to próba zmierzenia się z rasowymi różnicami, które wpływają na inne usposobienia i charakter muzyki granej przez muzyków innych ras i tradycji. "Jump They Say" ma najbardziej elektroniczny charakter na płycie. Został wydany na singlu, ale nie odniósł wielkiego sukcesu. W warstwie tekstowej jest próbą rozliczenia się z samobójstwem, które popełnił przyrodni brat Bowiego. Mimo dominującej warstwy elektronicznej, utwór atakuje również, chwilami nawet atonalną, trąbką Lestera Bowiego. 

"Nite Flights", który jest coverem nagrania Walker Brothers, rozpoczyna się funkowym rytmem, ale nieco podniosły wokal Bowiego i syntezatory kierują utwór w stronę zabarwionego nowofalowo art popu. Ten kierunek kontynuuje "Pallas Athena", który rozwija elektroniczne motywy o charakterze transowo-housowym. Mimo dominującej elektroniki, utwór ubarwiony jest grą Davida Bowiego na saksofonie oraz solem na trąbce Lestera Bowiego. Szczególnie właśnie w tym utworze słychać, że David Bowie zaczął silnie zerkać w stronę muzyki elektronicznej, co wkrótce znajdzie swoje ujście na płycie "Earthling". "Miracle Goodnight" rozpoczyna się jak nieco schizofreniczny walczyk, który stabilizuje zrównoważony, tęskny wokal Bowiego. Utwór został wydany jako trzeci i ostatni singiel z płyty, zyskując najmniejsze powodzenie komercyjne. "Don't Let Me Down & Down" zaczyna się jak piosenka z kręgu komercyjnego soulu. Jest to cover utworu autorstwa Mauretanki, niejakiej Tahry Mint Hembary, przyjaciółki żony Bowiego. Moim zdaniem nagranie wypada dość bezbarwnie i niezbyt pasuje do reszty wydawnictwa. Jedynie solo Lestera Bowiego na chwilę skupia bardziej uwagę. "Looking For Lester" to już pełniejszy popis możliwości solowych Lestera Bowiego, wspartych w tle saksofonem Davida Bowiego. Ten instrumentalny utwór posiada motoryczny rytm, który jest tylko pretekstem dla "rozmowy" instrumentów dętych, na których grają obaj panowie Bowie.

Po jazzującym popisie w "Looking For Lester" słyszymy balladowe, nieco w stylu lat 70. "I Know It's Gonna Happen Someday", które jest coverem utworu... Morrisseya. Wykonanie Bowiego brzmi wokalnie na pewno pełniej, choć i tak nieco operetkowo. Album zamyka "The Wedding Song", który spina klamrą temat ślubu Bowiego z Iman. Utwór jest niejako kontynuacją instrumentalnego nagrania otwierającego album, tutaj jednak dochodzi śpiew Bowiego a wszystko zaczyna się i kończy biciem dzwonów kościelnych.

Album "Black Tie, White Noise" nie stał się w swoim czasie ważnym wydawnictwem Bowiego. Zresztą inne wydawnictwa Bowiego w tym czasie, też nie stawały się już dla nikogo punktem odniesienia. Płyta nie była również ani przebojowa, ani nowatorska. Bowie szukał swojego miejsca i próbował odnaleźć się w zmieniającej się szybko rzeczywistośći popkulturowej. Z dzisiejszej perspektywy, płyta brzmi jednak całkiem interesująco. Bardzo różnorodne środki wyrazu zastosowane na płycie, ich bogactwo - od instrumentów dętych, przez elektronikę po klasycznie rockowe elementy - spięte dzięki osobowości i wokalowi Bowiego, sprawiają, że jest co odkrywać na tym albumie. Wprawdzie kompozycje, które znajdują się tu, nie są wybitne, ale płyta nie sprawia wrażenia eklektyczności. Dzięki temu chce się do niej wracać. [7.5/10]

Andrzej Korasiewicz
06.10.2023 r.