David Bowie - Never Let Me Down
1987 EMI America
1. Day-In Day-Out 5:35
2. Time Will Crawl 4:18
3. Beat Of Your Drum 5:03
4. Never Let Me Down 4:04
5. Zeroes 5:44
6. Glass Spider 5:30
7. Shining Star (Makin' My Love) 5:04
8. New York's In Love 4:31
9. '87 And Cry 4:18
10. Too Dizzy 3:59
11. Bang Bang 4:29
Zapowiedzi przed wydaniem "Never Let Me Down" były szumne. To miał być powrót do formy Bowiego z lat 70., nadwątlonej przez opinie o płycie "Tonight" (recenzja >>). Sam Bowie, po ukazaniu się albumu w 1987 roku, chwalił go i jak niemal każdy artysta wydający nowy materiał, uważał, że nagrał swoją najlepszą płytę. Czy poszło więc coś nie tak, skoro później był z niej na tyle niezadowolony, że myślał o jej ponownym nagraniu, a wielu krytyków uznaje ją za najgorszą płytę w dyskografii Bowiego? Moim zdaniem te opinie są mocno przesadzone. Album nie jest ani tak dobry jak sądził Bowie po jego wydaniu, ani tak katastrofalny jak uważa większość fanów Bowiego i recenzentów. Jak zwykle, wszystko zależy od perspektywy, z której patrzy się na muzykę. "Never Let Me Down" to album popowy, bez wielkich artystycznych aspiracji, chęci wyznaczania nowych trendów, ale jest na poziomie wyższym niż przeciętne płyty pop rockowe, które wówczas ukazywały się. Muzyka na "Never Let Me Down" wpisuje się w ówczesne trendy muzyki pop i z tej perspektywy trzeba ją oceniać. Zresztą Bowie, nawet gdy później próbował coś zmienić w swojej twórczości, nie zmienił tego, że to on podążał za trendami, a nie je wytyczał. Tin Machine współgrało przecież z rodzącą się modą na granie hard rockowe, "Earthling" był odpowiedzią na techno i rozwój muzyki elektronicznej. Przeciwnie niż to było w latach 70., gdy to Bowie inspirował trendy w brytyjskiej popkulturze.
Patrząc jednak na same kompozycje i całość płyty, "Never Let Me Down" wypada dość korzystnie z punktu widzenia kogoś, kto szuka muzyki na przecięciu popu i "alternatywy". W przeciwieństwie do "Tonight", Bowie większość utworów napisał sam. Jest tutaj tylko jeden cover Iggy Popa i dwa nagrania, których Bowie jest współautorem. Album rozpoczyna promujący go singiel "Day-In Day-Out". Dynamiczny i rytmiczny początek dobrze wprowadza w płytę. Nie jest to wielki hit, ale piosenka, mimo że prosta, nie nuży. Po niej następuje drugi singiel pt. "Time Will Crawl", który jest już bardziej wysublimowany. Utwór brzmi tajemniczo i melancholijnie, a refren skłania do nucenia. Muzykę ubarwia partia saksofonu w tle a wokal podkreślają mocniejsze gitarowe riffy. Nagranie doszło do 6. miejsca LP3 i było w Polsce większym przebojem niż "Day-In Day-Out", przeciwnie niż na całym świecie. Kolejny utwór pt. "Beat Of Your Drum" kontynuuje pop-rockową sytlistykę albumu, nie wyróżniając się zbytnio. Moim zdaniem jest nieco ociężały. Po nim następuje trzeci singiel z płyty, tytułowy "Never Let Me Down". Śpiewany przez Bowiego jakby udającego dziecko głosem, jest zwiewny i lekki, słychać w nim solo na harmonijce. Podobnie jak w przypadku "Time Will Crawl", w Polsce stał się większym przebojem niż na świecie, dochodząc do 7. miejsca LP3. Stronę A płyty winylowej zamyka "Zeroes", który odbiega stylistycznie od dotychczasowej linii albumu, głównie za sprawą sitar, nadających utworowi klimatu lat 60. Ten efekt wzmacnia solo gitarowe, które w połączeniu z sitarem potwierdza, że Bowie prowadzi nas w czasy hipisowskiej psychodelii. Do mnie ten utwór nie przemawia i moim zdaniem rozbija klimat albumu.
Stronę B płyty winylowej otwiera, moim zdaniem, najlepszy utwór na płycie pt. "Glass Spider". Rozpoczyna się szeptaną mową Bowiego, wspartą partiami smyczkowymi, co wytwarza mroczny klimat, by w drugiej minucie nagrania włączyć pulsujący bas i elektroniczny rytm, Utwór powstał zainspirowany dokumentalnym filmem o pająkach czarnej wdowy. Temat ten stał się później osnową trasy koncertowej promującej płytę "Never Let Me Down", której sceniczna oprawa zbudowana była z wielkim rozmachem w oparciu elementny pajęczej sieci. "Glass Spider", który rozpoczyna się klimatycznie, od elektroniki i smyków, już w trzeciej minucie wsparty jest mocną hard rockową gitarą i tak napędza się do końca. To świetny, inteligentny numer, jedna z lepszych kompozycji Bowiego z lat 80. Nie został wydany na singlu, ale w Polsce stał się największym przebojem z tej płyty. Dotarł do 5. miejsca LP3 i przez dwanaście tygodni przebywał w top 20. Po tym nieco mrocznym utworze pajęczym, następuje lżejszy, przebojowy "Shining Star (Makin' My Love)", który był planowany jako kolejny singiel, ale ostatecznie nie został wydany. W Polsce natomiast był promowany i znalazł się na liście, ale cieszył się najmniejszą popularnością z wszystkich pięciu nagrań lansowanych w polskim radiu. Po nim, mamy nieco bardziej toporny, rockowy "New York's in Love”, ale w refrenie zyskujący na przebojowości. Mocne gitarowe riffy, szczególnie w końcówce nagrania, są jakby zapowiedzią projektu Tin Machine. W jeszcze większym stopniu słychać to w kolejnym numerze pt. "'87 And Cry", który zaczyna się od mocnej, hardrockowej gitary i bardziej szorstkiego wokalu Bowiego. Potem następuje utwór "Too Dizzy”, napisany przez Bowiego wspólnie z tureckim muzykiem Kızılçay, w hołdzie latom 50., choć moim zdaniem niezbyt to słychać. Kompozycja bardzo przeciętna, wręcz nieciekawa, nic dziwnego, że Bowie postanowił usunąć ją z późniejszych wydań płyty. Już w kompaktowej reedycji z 1999 roku, nie usłyszymy tego numeru, podobnie jak w wersji dostępnej w Spotify. Album kończy cover Iggy Popa "Bang Bang", pochodzący z albumu tego artysty pt. "Party" (1981). Utwór wykonany przez Bowiego jest dynamiczny, rockowy i niezbyt odbiega od oryginału. Wydaje się jednak, że nagranie w wersji Popa ma więcej smaczków, jest lepiej wyprodukowane i zwyczajnie ciekawsze.
"Never Let Me Down" był przełomem dla dalszego przebiegu kariery Bowiego. Mimo początkowego zadowolenia z nagranego materiału i nienajgorszej sprzedaży, Bowie stwierdził, że coś musi zmienić w swojej twórczości, bo droga, którą podąża w latach 80. nie jest tą, którą chce iść dalej. David Bowie stał się w latach 80. artystą estradowym, który stoi w jednym szeregu z takimi wykonawcami jak: Tina Turner, Sting czy Mark Knopfler. To nie do końca było tym, o co chodziło Bowiemu. Dlatego już wkrótce powołał do życia hard rockowy projekt Tin Machine. W ten sposób próbował odzyskać inicjatywę w brytyjskiej popkulturze i stać się ponownie inspiracją dla innych.
Płyta "Never Let Me Down" wydaje się jednak dla kogoś kto kocha brzmienia lat 80. dosyć udana. Choć w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, nie ma tutaj tak wyróżniających się utworów jak "Let's Dance" czy "Loving the Alien", to płyta jako całośc zawiera więcej dobrych kompozycji, przez co jest równiejsza. Do najlepszych na płycie aspirują "Glass Spider" i "Time Will Crawl", moim zdaniem najbardziej wyróżniające się utwory na "Never Let Me Down". Album całkiem udanie zamyka niechcianą przez fanów Bowiego "popową trylogię" artysty z lat 80. Przez większość krytyków, płyta uznawana jest za jedną z najgorszych w karierze Bowiego, obok "Tonight" zresztą, ale miłośnik brzmień lat 80. nie może się z tym zgodzić. Większość kompozycji z albumu jest co najmniej dobra, a całość brzmi równiej niż "Tonight". W gruncie rzeczy album należy uznać za płytę na poziomie "Let's Dance" (recenzja >>), choć stylistycznie, w przeciwieństwie do albumu z 1983 roku, na którym przeważa funkowy groove, mamy tutaj większy galimatias brzmieniowy a także zapowiedź zwrócenia się w stronę klimatów bardziej rockowych. [7/10]
Andrzej Korasiewicz
24.09.2023 r.