Tears For Fears - Songs For A Nervous Planet
2024 Universal/Concord Records
CD 1
1. Say Goodbye To Mum And Dad 3:45
2. The Girl That I Call Home 3:44
3. Emily Said 4:00
4. Astronaut 3:44
5. Landlocked 4:52
6. No Small Things 4:44
7. The Tipping Point 4:14
8. Everybody Wants To Rule The World 4:24
9. Secret World 4:48
10. Sowing The Seeds Of Love 6:25
11. Long, Long, Long Time 4:17
12. Break The Man 3:57
CD 2
13. My Demons 3:11
14. Rivers Of Mercy 5:52
15. Mad World 3:35
16. Suffer The Children 3:47
17. Woman In Chains 6:28
18. Badman's Song 10:11
19. Pale Shelter 4:37
20. Break It Down Again 4:36
21. Head Over Heels 5:09
22. Change 4:33
23. Shout 6:32
Słuchacze, którzy poznali Tears For Fears w pierwszej połowie lat 80. cały czas mają w pamięci zespół synth-popowy, który choć później zboczył z tej drogi, czy też rozwinął swój warsztat jak powiedzą inni, pozostawał nadal interesujący. Ci którzy poznawali zespół już w późniejszym okresie, często w ogóle nie dopuszczają do swojej świadomości, że Tears For Fears zaczynał jako zespół synth-popowy. Wśród części słuchaczy nadal pokutuje negatywne nastawienie do synth-popu, jako muzyki mało wartościowej. A przecież debiutancki album "The Hurting" (1983) [czytaj recenzję >>] , pozostający w paradygmacie synth-popowym, to płyta wspaniała z nieśmiertelnymi przebojami: "Pale Shelter", "Change", "Mad World", które cały czas pozostają w repertuarze koncertowym zespołu. Najlepiej pokazuje to najnowszy album Tears For Fears "Songs For A Nervous Planet", który w większości jest płytą koncertową. To właśnie utwory z początków kariery zespołu grane są w centralnych chwilach występu, jako ich najbardziej oczekiwane momenty. Słyszymy zarówno wspomniane utwory z "The Hurting" a także "Songs from the Big Chair" (1985), która również w dużym stopniu pozostaje płytą opartą o syntezatory i typowe brzmienia "ejtisowe". Mimo więc wypierania przez niektórych słuchaczy faktu, że Tears For Fears zaczynał jako grupa synth-pop, to właśnie temu okresowi zawdzięczamy najbardziej rozpoznawalne i charakterystyczne nagrania zespołu.
Całkowitą zmianę stylu grupy przyniosła płyta "The Seeds of Love" (1989) i uczciwie trzeba przyznać, że ona również dała przeboje takie jak "Sowing The Seeds Of Love" i "Woman In Chains", które są do dzisiaj pamiętane. Mimo wszystko to synth-popowe "Shout" i "Change" wieńczą tę płytę a jeśli przyjrzeć się koncertowym setlistom zespołu, również koncerty. Choć te klasyczne utwory z okresu synth-popowego w wykonaniach koncertowych zachowują wszystkie charakterystyczne elementy aranżacji, to jednak wymowa "Songs For A Nervous Planet" jest już zupełnie inna. Tears For Fears nie brzmi na albumie jak grupa synth-pop. Nawet najbardziej syntetyczne utwory ("My Demons") z ostatniej płyty "The Tipping Point" (2022) [czytaj recenzję >>] , wydanej po osiemnastu latach przerwy, wypadają w wersji koncertowej o wiele bardziej organicznie. A takie kompozycje jak "Badman's Song", pochodzący z "The Seeds of Love", pokazuje już zupełnie inny oblicze zespołu, wręcz soulowo-jazzowe. Mimo tego, że zaraz po nim na płycie następuje synth-popowy "Pale Shelter", który zachowuje wiele elementów syntezatorowej aranżacji, to jednak żywe bębny i organiczna energia wykonania powodują, że nie ma odczucia jakbyśmy słuchali grupy synth-popowej. I tak jest w przypadku całej płyty. "Songs For A Nervous Planet" jest potwierdzeniem dla tych, którzy nie chcą widzieć w Tears For Fears elementów synth-popowych. Zespół brzmi współcześnie bardziej jak klon Coldplay lub innej tego typu grupy, grając bezpieczny, nie wadzący nikomu pop rock, indie pop. Słucha się tego przyjemnie, ale bez większych emocji.
Doskonale pokazują to również cztery premierowe nagrania studyjne, od których rozpoczyna się album. Większość z nich nie przykuwa większej uwagi, choć z drugiej strony to naprawdę miłe dla ucha numery. "Say Goodbye To Mum And Dad" to refleksyjny, z nutą melancholii i w pewnym stopniu przebojowy, choć bardzo bezpieczny utwór pop. "The Girl That I Call Home" ma delikatne, przestrzenne partie syntezatorowe, ale konstrukcja całości jest pop-rockowa. Pięknie to wszystko brzmi, ale nie zapada w pamięć na dłużej, choć przyjemnie się do nagrania wraca. Mimo że "Emily Said" to kompozycja o niemal orkiestrowej, bogatej aranżacji, w której słychać też chór dziecięcy, to również wiele z niej nie pozostaje w głowie. Czwarty nowy utwór "Astronaut" zaczyna się od subtelnej partii klawiszowej i delikatnego śpiewu wokalisty, następnie utwór nabiera większej, niemal orkiestrowej przestrzeni, choć cały czas jest utrzymany w tempie wolniejszym. W utworze słychać również śpiew Lauren Evans, a także m.in. skrzypce. Do mnie ten utwór przemawia najbardziej spośród nowych propozycji zespołu. Nie zaciera jednak ogólnego wrażenia, które mam po przesłuchaniu albumu. Tears For Fears gra pięknie i miło, ale brakuje mi w tym jakiegoś charakteru. Nie chodzi o drapieżność, bo nie tego szukam dzisiaj w muzyce. Ale brak w niej jakiś haczyków producenckich, elementów aranżacji, które zmieniłyby niezłe, ale jedynie poprawne kompozycje w popowe petardy.
Nie oczekuję, żeby Tears For Fears powrócił do grania synth-popu, choć właśnie do pierwszych dwóch płyt mam największy sentyment i do nich najchętniej wracam. Rozumiem, że panowie w swoim wieku dysponują inną dynamiką pracy, interesuje ich co innego niż kiedyś i nie mogą grać tego samego co grali, gdy mieli dwadzieścia parę lat. Mimo wszystko ich najnowsza muzyka mogłaby być bardziej esencjonalna i wyrazistsza niż jest. "Songs For A Nervous Planet" skupia w sobie jak w soczewce wszystkie kłopoty, jakie niesie nowa twórczość Tears For Fears. Słucha się tej muzyki bardzo przyjemnie, ale niewiele pozostaje w pamięci po jej wysłuchaniu i to mimo wracania do niej. Nagrania koncertowe nie przynoszą haczyków, na których można by zawiesić ucho, są poprawnie odegrane a całość nie przynosi większych emocji. Podobnie jest w przypadku nowych utworów studyjnych. Miło, miło, bardzo miło, dostatecznie. "Songs For A Nervous Planet" pozostawiam bez noty punktowej, bo jak ocenić album składający się z czterech poprawnych utworów studyjnych i pozostałej części koncertowej? Ani jedno, ani drugie nie chwyta zbytnio za serce. Mimo słów krytycznych, płyta towarzyszy mi ostatnio jako niewadząca i miła dla ucha muzyka tła. Nie należy jej więc całkiem skreślać. Na pewno spodoba się też wiernym fanom Tears For Fears.
Andrzej Korasiewicz
27.10.2024 r.