Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Laibach - Opus Dei

Laibach - Opus Dei
1987 Mute

1. Leben Heißt Leben 5:29
2. Geburt Einer Nation 4:22
3. Leben - Tod    3:58
4. F.I.A.T.    5:13
5. Opus Dei 5:04
6. Trans-National    4:28
7. How The West Was Won    4:26
8. The Great Seal    4:16

CD: 

9. Herz-Felde    4:46
10. Jägerspiel    7:23
11. Koža (Skin)    3:51
12. Krst (Baptism)    5:39

O formacji Laibach przeczytałem najpierw w 1988 roku w "Magazynie Muzycznym", w którym ukazała się recenzja płyty "Let it Be". To był czas, w którym coraz głębiej wchodziłem w świat muzyki "alternatywnej" - The Young Gods, Nitzer Ebb, Ministry, Cassandra Complex, Skinny Puppy, Meat Beat Manifesto, Swans. Chłonąłem tę muzykę, choć nie wszystko podobało mi się w równym stopniu. Siłą rzeczy musiałem poznać również Laibach. Tekst w "Magazynie Muzycznym" mocno mnie zaintrygował, ale to nie "Let it Be" mnie rzuciło na kolana a  wcześniejszy album "Opus Dei". Muzyka-nie muzyka, którą usłyszałem na "Opus Dei" prawdziwie mną wstrząsnęła. Masywne, miarowe bity, ciężka atmosfera, "faszystowski" ryk "wokalisty", wszystko okraszone syntezatorami, orkiestrowymi tłami i mocnymi riffami gitarowymi. Do tego dwa covery popowe w tej konwencji: "Live is Life" Opus i "One Vision" Queen. To mnie prawdziwie zdewastowało i zmieniło mój sposób postrzegania muzyki. W wyniku tego na kilka lat popowe melodie zeszły u mnie na dalszy plan, na rzecz poszukiwania muzyki o podobnej atmosferze, jak ta, którą oferował Laibach, ale i inni wykonawcy wymienieni wcześniej. Świat Laibacha, ale i The Young Gods całkowicie mnie pochłonął i właśnie te dwie formacje przez kilka lat uważałem za swoje ulubione. A moimi najważniejszymi płytami na przełomie lat 80. i 90. stały się: The Young Gods "L'Eau Rouge - Red Water" [czytaj recenzję >>]  i właśnie Laibach "Opus Dei". Ważny stał się też Nitzer Ebb i album "That Total Age" [czytaj recenzję >>] .

O samej formacji Laibach nie wiedziałem wtedy zbyt wiele. Muzyka Słoweńców, wówczas jeszcze Jugosłowian, pociągała mnie bardziej ze względów estetycznych niż ideologicznych. Mimo że wiedzę na temat idei, jakie przyświecały Słoweńcom miałem niewielką, to czułem w tej muzyce swoistą przewrotność i nie traktowałem jej dosłownie. Jak się później okazało miałem bardzo dobre przeczucie, bo właśnie takie intencje przyświecały Słoweńcom, którzy określali to mianem "nad-identyfikacji". Jugosławia, podobnie jak Polska, była wówczas krajem komunistycznym. Przeciwnie niż Polska nie należała jednak do bloku sowieckiego i flirtowała z krajami zachodnimi. W Polsce postrzegana była niemal jak kraj zachodni. Mimo wszystko Josip Broz Tito rządził w Jugosławii twardą ręką i wiele elementów charakterystycznych dla totalitarnego socjalizmu występowało również w Jugosławii. Laibach przeżywał więc trochę podobne perypetie jak mieszkańcy krajów w sowieckiej strefie wpływów, takich jak Polska. Laibach poprzez wykorzystanie w swojej sztuce elementów estetyki zarówno narodowo-socjalistycznej, jak i komunistycznej zwracał uwagę na bliskość obu reżimów. Swoją sztuką chciał również przypomnieć o związkach, jakie ruchy awangardowe miały z reżimami totalitarnymi - zarówno niemieckim nazizmem, jak i sowieckim komunizmem. Poprzez własną twórczość Laibach próbuje do dzisiaj przepracować te traumy kierując się filozofią tzw. "retro-awangardy".

Niezależnie jednak od filozofii, jaką kieruje się Laibach, na pierwszy plan wysuwa się ich muzyka, która w drugiej połowie lat 80. szokowała. Grupa zaczynała jednak na początku lat 80. od muzyki nie mniej szokującej, ale za to bardziej awangardowej i industrialnej. W tym okresie przeżyła m.in. zakaz występowania na terytorium Jugosławii. Dzięki łatwiejszym kontaktom Jugosłowian z krajami zachodnimi, Laibach został zauważony w Niemczech i Wielkiej Brytanii. W efekcie najpierw ukazały się w 1985 roku dwie płyty w Niemczech: koncertowa "Neue Konservatiw" (1985) oraz retrospektywna "Rekapitulacija 1980-1984" (1985). Obie nie przypominają późniejszych dokonań Słoweńców z okresu "bitowego" i zanurzone są w nowej fali i postindustrialu. W 1986 roku ukazał się nakładem brytyjskiej wytwórni Cherry Red Records studyjny album "Nova Akropola", który z jednej strony wieńczy ten pierwszy, "nie-bitowy" okres działalność Słoweńców a z drugiej strony wyznacza przedpole dla następnego - "bitowego". Prawdziwym przełomem okazała się płyta "Opus Dei", wydana nakładem Mute Records, która przyniosła nowe, "bitowe" brzmienie i swoistą popularność Słoweńców w kręgach słuchających bardziej niezależnej muzyki.

Już początek "Opus Dei" przynosi estetyczny szok, ponieważ słyszymy kompletnie zmienioną wersję banalnego przeboju "Live is Life" austriackiego Opus. Austriacy z Opus śpiewali naiwnie i po angielsku. Słoweński Laibach śpiewa po niemiecku, ciężko i z charakterystyczną wykrzyczaną "nazistowską" manierą. W laibachowskiej wersji tego utworu pt. "Leben heißt Leben" słychać w warstwie instrumentalnej miarowe walenie w bęben, nieco kiczowate, ale masywne klawisze, okraszone na dalszym etapie nieco pokraczną, ale mocarną solówką gitarową. Pod koniec słychać coś w rodzaju śpiewu operowego, ale z mocnym fałszem a utwór płynnie przechodzi w następny cover, tym razem "One Vision" Queen. Wersja Laibach nosi tytuł "Geburt einer Nation" i jest znowu śpiewana w języku niemieckim. Wokalista Laibacha Milan Fras jeszcze bardziej dosadnie i mocarnie intonuje śpiew przypominający wrzask niemieckiego zarządcy obozu koncentracyjnego. Wrażenie dodatkowo wzmacnia marszowy rytm i klawiszowe tła przypominające wagnerowskie opery na przecięciu z heimatami. Ten mocarny początek płyty wbija w fotel nawet dzisiaj. W "Leben - Tod" kontynuują tę estetykę podtrzymując bitową nawałnicę. "F.I.A.T." rozpoczyna się zupełnie inaczej, od orkiestrowych, niemal subtelnych partii symfonicznych, które dopiero po minucie uzyskują perkusyjny bit, ale nie tak natarczywy jak w poprzednich utworach. Wokal jest bardziej zdławiony i śpiewany po angielsku, a przez cały utwór przewijają się smyki i nastrój niemal romantyczny. "Opus Dei" to powrót do przeboju "Live is Life" formacji Opus, ale tym razem cover-nie-cover zaśpiewany jest przykładnie po angielsku i nieco spokojniej. "Trans-National" zaczyna się od rwanych dźwięków jakby smyczków, które przykryte są szybszym, nieco transowym bitem. W nagraniu pojawia się wiele warstw syntetycznych, które przemykają niczym ekspres, słychać też ciężką, twardą linię basu, intensywne partie orkiestralne oraz mamroczące głosy, które budują nastrój zamiast wcześniejszego wrzasku. W "How The West Was Won" powraca "nazistowska" maniera wokalna wokalisty, ale tym razem utwór śpiewany jest po angielsku. Powracamy do klimatu, od którego płyta rozpoczęła się. Kończący podstawową wersję płyty "The Great Seal" rozpoczyna się jakby trąbkami wzywającymi na polowanie a wokalista Laibach recytuje tekst przemówienia Winstona Churchilla „We shall fight on the beaches” z 1940 roku. To ma być hymn państwa NSK, które w swoim manifeście stworzył Laibach.

Wydanie CD uzupełniają cztery nagrania wyjęte z płyty "Baptism" (Krst pod Triglavom - Baptism Below Triglav), która jest ścieżką dźwiękową do produkcji Neue Slowenische Kunst. To muzyka cięższa, bardziej "militarna" i mniej bitowa niż na "Opus Dei". Warto dodać, że na okładce wewnętrznej znalazła się praca Johna Heartfielda przedstawiająca swastykę złożoną z czterech, ociekających krwią siekier. Laibach od początku swojej działalności szokował i nie inaczej było na "Opus Dei". Mimo wszystko muzyka przedstawiona na płycie okazała się bardziej przystępna i wpisała się w nurt zyskującego wówczas uznanie "new beat" i EBM, choć formalnie nie pozostawała jego częścią. Dla mnie to do dzisiaj najlepsza płyta Słoweńców, do której czasami wracam, choć w ogólności dzisiaj rzadko słucham tego typu muzyki. W "Opus Dei" nadal jest jednak porażająca moc i siła, która stała się inspiracją dla stylu, który wylansował niemiecki Rammstein. U mnie niezmiennie ocena maksymalna. [10/10]

p.s. W 2024 roku Laibach wydał "Opus Dei Revisited", na którym zrekonstruował album muzycznie w zupełnie nowym duchu. Wbrew ocenom większości krytyków, uważam, że brzmi to nawet całkiem ciekawie, ale nic nie zastąpi wersji oryginalnej, którą polecam w pierwszej kolejności.

Andrzej Korasiewicz
16.03.2025 r.