Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Hancock, Herbie - Future Shock

Herbie Hancock - Future Shock
1983 Columbia Records

1. Rockit    5:22
2. Future Shock    8:02
3. TFS    5:15
4. Earth Beat    5:10
5. Autodrive    6:25
6. Rough    6:57

Moim pierwszym kontaktem z jazzem [czytaj artykuł >>]  , jak mi się wydawało w połowie lat 80., były płyty: Milesa Davisa pt. "Tutu" [czytaj recenzję >>]  oraz koncertowy album Stinga pt. "Bring on the Night". Były frontman The Police niespodziewanie dla mnie objawił się wtedy jako sympatyk jazzu. Do jazzu, podobnie jak do bluesa, soulu czy country podchodziłem wtedy bardzo podejrzliwie. W muzyce lubiłem syntezatory a nie instrumenty dęte, z którymi jazz kojarzył mi się nierozerwalnie. Gdy ukazał się album Ultravox "U-vox" to najbardziej nie grało mi w nim zastosowanie trąbek. A jednak poczynania Stinga, który zaprosił muzyków jazzowych i zagrał kilka koncertów z jazzującymi aranżacjami swojej muzyki, zainteresowały mnie. Album "Bring on the Night" słuchałem z zaciekawieniem a nawet umiarkowanie podobał mi się. Na płycie "Tutu" słyszałem przyjazną mi syntetyką. Nie zostałem wtedy wprawdzie fanem jazzu, ale to było pierwsze przełamanie lodów. Później okazało się, że Davis i Sting to nie był mój pierwszy kontakt z jazzem. Znałem przecież wcześniej wideoklip niejakiego Herbie Hancocka do utworu "Rockit", który jak się okazało był jazzmanem. "Rockit" z jazzem zupełnie mi się nie kojarzył, bo to był utwór czysto syntetyczny. Nie był to wprawdzie synth-pop, a rodzaj jakiegoś dziwnego dla mnie electro, którym trudno było się jednak nie zachwycić. No i się zachwyciłem. Z czasem okazało się, że istnieją też związki jazzu z inną muzyką, którą lubię. Byli bowiem wykonawcy z kręgu postpunkowej nowej fali, którzy inspirowali się soulem i jazzem oraz łączyli go z rockową estetyką, czego efektem było narodzenie się stylistyki sophisti-pop. [czytaj artykuł >>]  

Herbie Hancock to jazzowy pianista, którego w latach 60. XX wieku na salony muzyczne wprowadził Miles Davis, który zaprosił go do swojego Miles Davis Quintet. Pod koniec lat 60. Davis zaczął interesować się rockiem i elektrycznymi instrumentami, które wprowadzał wtedy do swojej muzyki. Pod wpływem Davisa, Hancock opanował grę na elektrycznych instrumentach klawiszowych. Dzięki temu Hancock zagrał na kilku płytach Davisa, które stały się podwaliną pod stworzenie fuzji rocka i jazzu - "In a Silent Way" (1969), "A Tribute to Jack Johnson" (1971) i "On the Corner" (1972). Wtedy współpraca między Davisem a Hancockiem była już jednak luźna, bo Miles Davis zwolnił Hanckocka i na najsłynniejszej płycie będącej fundamentem fusion - "Bitches Brew" (1970) - Hancocka nie słyszymy. Mimo wszystko fascynacja Herbie Hancocka elektrycznymi instrumentami klawiszowymi rosła. 

Pod koniec lat 60. Hancock zmontował swój skład i już w 1969 roku wydał album "Fat Albert Rotunda", na którym gra na pianinie elektrycznym a stylistycznie skręca w stronę jazz-funku. W 1971 roku wydał słynny album "Mwandishi" a rok później jego następcę "Crossings", które prezentują brzmienie znacznie cięższe, psychodeliczne i awangardowe, stanowiące esencję muzyki fusion. Ten styl kontynuuje w roku 1973 na płycie "Sextant". We wrześniu 1973 roku ukazuje się jednak kolejny album Hancocka pt. "Head Hunters", który staje się dla niego początkiem przygody z syntezatorami. Używa na nim jednych z pierwszych syntezatorów wykorzystywanych w muzyce rozrywkowej - ARP Odyssey a także ARP Pro Soloist. Oba zostały stworzone przez firmę ARP Instruments zaledwie rok wcześniej. Od tego momentu Herbie Hancock stał się wielkim zwolennikiem zastosowania syntezatorów w jazzie. W efekcie Hancock nie tylko zaczął stosować syntezatory w jazzie, ale na wielu płytach w ogóle odszedł od jazzu tworząc albumy w stylu disco, soul, funk i pop. Już w latach 70. niektóre jego nagrania zaczęły odnosić sukces na listach przebojów, ale prawdziwym międzynarodowym hitem okazał się w 1983 roku singiel "Rockit".

Po nagraniu takiej płyty jak "Monster" (1980), która była czystą muzyką disco, Hancock nie mógł już niczym nikogo zaskoczyć. Dlatego "Future Shock" w 1983 roku dla nikogo szokiem nie był. Nikogo nie zaskoczyło również to, że Hancock stał w tym samym rzędzie nowatorów, co wykonawcy z kręgu synth-pop i muzyki elektronicznej, którzy zastosowali  Fairlight CMI. W wyniku tego, brzmienie, które uzyskano na płycie jest przyjazne dla wszystich sympatyków syntetycznych lat 80. Choć nie mamy tutaj do czynienia z synth-popem czy new romantic. Zamiast tego słyszymy rodzaj syntetycznego funku, często przydatnego dla modnego wówczas breakdance'u. Sama płyta, poza hitem "Rockit", nie jest szczytem weny twórczej Hancocka. Zresztą w istocie Hancock był jedynie współkompozytorem muzyki znajdującej się na albumie. Oprócz Hancocka ważną postacią dla „Future Shock” był Bill Laswell, który był wraz z klawiszowcem Michaelem Beinhornem współautorem muzyki i jej współproducentem. Nagrania, które znalazly się na albumie „Future Shock” są tak naprawdę kontynuacją pomysłów Laswella z płyty jego ówczesnej formacji Material pt. "One Down" (1982), na której co ciekawe, po raz pierwszy zaśpiewała... Whitney Houston.

„Future Shock” składa się z czterech nagrań instrumentalnych oraz dwóch, w którym jest wokal. W tytułowym utworze śpiewa Dwight Jackson Jr. a w „Rough” Lamar Wright. Obie kompozycje to rodzaj electro-soulu, który można zestawić w jednym rzędzie z dokonaniami Prince'a czy formacji Laswella Material. Skłamałbym, gdybym napisał, że albumem "Future Shock" jestem zachwycony. To nie jest wielka muzyka, choć zaczyna go prawdziwy singlowy killer "Rockit", który jest główną atrakcją wydawnictwa. To w nim zastosowano nowatorski wówczas scratching, za który odpowiadał Derek Showard, znany jako GrandMixer DXT, pierwszy didżej, który użył gramofonu jako instrumentu muzycznego. Ten instrumentalny utwór dotarł do top 10 singlowych zestawień w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Szwecji, Niemiec, Holandii czy Francji. W Stanach Zjednoczonych w ogólnym zestawieniu nie był tak wysoko notowany (zaledwie 71. pozycja Billboardu), ale osiągnął szczyt amerykańskiego zestawienia US Dance. Warto dodać, że kompozycję „Rockit” wykonano w czasie ceremonii rozdania nagród Grammy w 1985 roku. Na syntezatorach z Hancockiem zagrali wtedy... Howard Jones, Thomas Dolby i Stevie Wonder. Moim zdaniem nagranie do dzisiaj urywa głowę, ale pozostałe utwory z albumu już takiego wrażenia nie robią. W gruncie rzeczy są wariacją na ten sam temat. Za gęstą warstwą bitów i elektroniki, przebija się na "Future Shock" czasami jazzowym feeling jak np. partia pianina Hancocka w "Autodrive". Ale albumu jako całości słucha się raczej ze słabnącym zainteresowaniem. Rozpoczyna się od trzęsienia ziemi, jednak później napięcie spada i utrzymuje się na stałym, ale średnim poziomie. Poza "Rockit" utworem, który zwrócił moją większą uwagę jest "TFS" z transowym, elektronicznym bitem, pulsującym syntezatorem, pętlami syntezatorowymi, urozmaicony elektrycznym pianinem. 

Płyta „Future Shock” może dla niektórych sympatyków synth-popu czy postpunkowej nowej fali stać się pomostem do zainteresowania jazzem czy innymi stylistykami z zakresu tzw. "czarnego grania" i w tym upatruję jej głównej roli. Nie jest to dzieło wybitne, a po latach monotonia użytych bitów trochę męczy. Klasą samą w sobie pozostaje jedynie "Rockit". Warto jednak zapoznać się z całością i samemu ocenić. [7.5/10]

Andrzej Korasiewicz
29.08.2024 r.