Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Depeche Mode - Ultra

Depeche Mode - Ultra
1997 Mute

1. Barrel Of A Gun 5:35
2. The Love Thieves    6:34
3. Home 5:42
4. It's No Good 5:58
5. Uselink 2:21
6. Useless 5:12
7. Sister Of Night    6:04
8. Jazz Thieves 2:54
9. Freestate 6:44
10. The Bottom Line 4:26
11. Insight    6:26
12. Junior Painkiller    2:11

"Songs Of Faith And Devotion" (1993) [czytaj recenzję >>] było zwieńczeniem pierwszego etapu rozwoju Depeche Mode a jednocześnie ostatecznym zerwaniem stylistycznym z muzyką lat 80. i synth-popem. Mimo wszystko sam sposób nagrywania płyty nadal był wynikiem pracy Depeche Mode jako zespołu. Płyta nie była jedynie zbiorem kompozycji Martina Gore'a wykonanym przez Depeche Mode. Mimo konfliktów w grupie, muzycy byli zaangażowani również w samo nagrywanie i produkcję płyty, co w przypadku formacji tworzących muzykę elektroniczną ma niebagatelne znaczenie. Efekt końcowy w postaci muzyki zależy przecież również od sposobu produkcji. Choć przez wszystkie wcześniejsze lata sposób produkcji i stopień zaangażowania zespołu był różny, to jednak każda płyta aż do "Songs Of Faith And Devotion" włącznie była produktem od początku do końca Depeche Mode i osób, które bezpośrednio tworzyły ten projekt, jak Daniel Miller. Wprawdzie zmiany zaczęły następować już od albumu "Violator" (1990) [czytaj recenzję >>] , kiedy  zatrudniono po raz pierwszy producenta zewnętrznego Flooda, ale Depeche Mode, głównie w osobie Alana Wildera, nadal angażował się w kształtowanie dźwięków na etapie produkowania płyty. Podobnie było przy "Songs Of Faith And Devotion", który był ostatnim albumem Depeche Mode tego typu i przy okazji ostatnim, w którego nagrywaniu wziął udział Alan Wilder. 

Od płyty "Ultra" zmieniło się wszystko. Z zespołu odszedł Alan Wilder, którego wkład w rozwój muzyki grupy nie był wystarczająco doceniony choćby przez Martina Gore'a, głównego kompozytora, a który przecież nie był mały. Rola Wildera przy nadawaniu ostateczne kształtu kolejnych wydawnictwa Depeche Mode, choć mało zauważalna, była istotna. Po odejściu Wildera, konieczne stało się zatrudnienie zewnętrznego producenta płyty, który zajmie się wszystkim od A do Z. Wybór padł na Tima Simenona (Bomb the Bass), który wcześniej produkował album Gavina Fridaya "Shag Tobacco" (1995), co przypadło do gustu zarówno Gahanowi jak i Gore'owi. Początek sesji nagraniowej nowego wydawnictwa nie przebiegał jednak dobrze. Dave Gahan zmagał się w dalszym ciągu ze swoim uzależnieniem od heroiny, przez co nagrywanie jego partii wokalnych szło bardzo wolno. Wpływ Andrew Fletchera na tworzenie samej muzyki był tradycyjnie nikły. Na pewnym etapie nagrywania Martin Gore zastanawiał się nawet czy nie zakończyć przygody pod nazwą Depeche Mode i nie wydać albumu solowego. Ostatecznie udało się jednak ukończyć album w lutym 1997 roku. 

Ale to już nie był ten sam zespół co wcześniej. Można nawet zadać pytanie czy w ogóle wtedy Depeche Mode działało jeszcze jak zespół. Był twórca muzyki Martin Gore, wokalista Dave Gahan, który wykonywał większość kompozycji oraz Andy Fletcher, który odpowiadał za relacje towarzyskie między panami oraz kwestie organizacyjne a wtedy zmagał się z depresją. Był też zewnętrzny producent, który ostatecznie spinał muzykę zespołu i ją kształtował. Od czasu "Ultra" mamy zatem do czynienia bardziej z rodzajem przedsiębiorstwa muzycznego, które przygotowuje kolejne płyty, niż z grupą muzyczną. W pracy nad kolejnymi płytami brakuje pasji, która kierowała muzykami w latach 80., gdy każdy następny album był wykuwaniem brzmienia Depeche Mode. Od albumu "Ultra" mamy do czynienia już raczej ze żmudnym procesem, niemal biznesowym, polegającym na tworzeniu kolejnego albumu. Od "Exciter" dojdą jeszcze regularne trasy koncertowe. Można nawet odnieść wrażenie, że płyty są jedynie pretekstami do wyruszenia w nową trasę koncertową. Ale "Ultra" jeszcze taką płytą nie była. Grupa ze względu m.in. na sytuację Gahana ograniczyła się jedynie do zagrania kilku promocyjnych koncertów. "Ultra" to płyta w pewien sposób podobna do "A Broken Frame" (1982) [czytaj recenzję >>] . Grupa musiała przegrupować się organizacyjnie i udowodnić sobie, że jest sens dalszego istnienia. I to się udało.

"Songs of Faith and Devotion" była zarówno finałowym aktem "starego Depeche Mode", jak i przyczynkiem do powstania "nowego Depeche Mode", bo Depeche Mode od połowy lat 90. to w istocie zupełnie nowy zespół. "Ultra" pomogła w przetrwaniu grupy, stała się pierwszą pełnoprawną płytą "nowego Depeche Mode" i od razu jest to najlepsza płyta tej formacji. Dla mnie osobiście album okazał się swoistym portalem, dzięki któremu zaakceptowałem "nowy Depeche Mode". Proponuję zatem spojrzeć też na płytę przez ten pryzmat. "Ultra" może okazać się kluczową płytą dla zaakceptowania "nowego Depeche Mode" przez sympatyków zespołu wychowanych na brzmieniu lat 80. Tak się stało w moim przypadku. Nie od razu wprawdzie, bo w 1997 roku zupełnie nie interesowała mnie nowa płyta Depeche Mode. Pomijając kwestie życiowo-prywatne, to grupę skreśliłem po "Songs of Faith and Devotion" i nie ciekawiło mnie co zespół ma nowego do powiedzenia. Siłą rzeczy nie byłem też zainteresowany kolejnym albumem "Exciter" (2001), który swoją drogą jest moim zdaniem jednym z najsłabszych wydawnictw Depeche. Dopiero w okolicy płyty "Playing the Angel" (2005) przy jakiejś okazji przyjrzałem się bliżej "Ultrze" i wtedy płyta mnie chwyciła po raz pierwszy. W dodatku samo "Playing the Angel" też okazało się dobrym albumem. Od tego czasu ponownie z uwagą oczekuję kolejnych płyt Depeche Mode.

"Ultra" stała się też polem doświadczalnym "nowego Depeche Mode" dla samego zespołu. Rolą zewnętrznego producenta stało się wypracowanie takiego brzmienia, które będzie bazowało na "stylu Depeche Mode" a jednocześnie będzie korzystało z doświadczeń tegoż producenta i odwoływało się do współczesności muzyki pop. Warto zaznaczyć, że wspomniany "styl Depeche Mode" to nie jest styl znany z płyt w rodzaju "Some Great Reward" (1984) [czytaj recenzję >>]  czy "Music for the Masses" (1987) [czytaj recenzję >>] , ale właśnie styl odwołujący się do wspomnianego "Songs of Faith and Devotion". W "nowym Depeche Mode" mamy do czynienia z nową muzyką Depeche Mode, która jest miksem alternatywnego rocka i różnych typów muzyki elektronicznej. Każda kolejna płyta zawiera inaczej położone akcenty w tym miksie, ale cały czas mamy do czynienia z brzmieniem odmiennym od tego, z którego Depeche zasłynął w latach 80. Dlatego tak ciężko sympatykom Depeche Mode, wychowanym na muzyce w latach 80., zaakceptować nowe wydawnictwa zespołu. Mimo powtarzających się zapowiedzi Depeche Mode, że właśnie wracają do "analogowego" brzmienia syntezatorów z lat 80. to nigdy się nie udaje. Nadal próżno szukać następców takich nagrań jak "People Are People", "Shake the Disease", "Never Let Me Down Again" czy "Stripped". Moim zdaniem najbliżej powrotu "ejtisowej" stylistyki jest ostatnia płyta "Memento Mori" (2023) [czytaj recenzję >>] . Ale to nie znaczy, że "nowy Depeche Mode" nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Tym czymś moim zdaniem na pewno jest "Ultra".

"Ultra" prezentuje zarówno cięższe i mroczne momenty jak singlowy "Barrel Of A Gun" z wyraźnie słyszalnym riffem gitarowym, jak i te delikatniejsze w postaci np. "The Love Thieves". Na płycie mamy "nowe" klasyki zespołu, które regularnie powracają do setlist koncertowych. Jest "Home" śpiewany przez Gore'a, który nie jest typową balladą gore'ową. Nieco tripowa elektronika miesza się tutaj z przestrzenną aranżacją smyczkową. Kolejny singiel "It's No Good" w pewnym stopniu nawiązuje do electro-popowych korzeni, ale nie ma w sobie tej chłopięcej naiwności, bity są o wiele cięższe, a tekstury elektroniczne gęstsze. "Uselink" to dwuminutowy, instrumentalny przerywnik, w którym transowa elektronika miesza się z bardziej chropawymi dźwiękami syntetycznymi. "Useless" to mój ulubiony fragment "Ultra". Wiodący rytmiczny riff gitarowy w połączeniu z dynamicznym, ale transowym zestawem bitów perkusyjnych robią duże wrażenie i pchają  utwór energiczne do przodu. Ciekawostką jest udział Doug Wimbisha z metalowego Living Colour, który nagrał tu partię basową. "Sister of Night" zaczyna się dosyć chropawymi i hałaśliwym dźwiękami gitarowo-syntezatorowymi, ale po chwili okazuje się, że to spokojna ballada, którą delikatnie śpiewa Gahan. "Jazz Thieves" to kolejny, prawie trzyminutowy instrumental, który sprawia dosyć niepokojące wrażenie. Utwór, podobnie jak poprzedni instrumental, zmiksowany został przez starego współpracownika Depeche Garetha Jonesa. We "Freestate", który utrzymany jest w wolniejszym tempie, pobrzmiewa "kowbojska" partia gitary, która kojarzy mi się ze spaghetti westernem. Ten prawie siedmiominutowy utwór z czasem rozpędza się i m.in. dzięki śpiewowi Gahana staje się bardziej intensywny. W "The Bottom Line" słyszymy partie perkusyjne grane przez Jaki Liebezeita z krautrockowej formacji Can oraz gitarę hawajską, na której gra BJ Cole. W utworze śpiewa Martin Gore. Zupełnie to wszystko nie przypomina "starego Depeche Mode". Płytę kończy trochę ponad czterominutowy "Insight", w którym śpiewa Gahan, ale wspiera go również Gore. Tu znowu utwór zaczyna się spokojnie, ale utwór przyspiesza, emocje narastają, partie fortepianowe w tle dodają element patosu. Dla cierpliwych jest jeszcze po dwóch minutach przerwy dwuminutowy utwór ukryty "Junior Painkiller", który definitywnie zamyka "Ultra". 

Szczególnie od nagrania "Jazz Thieves" aż do końca płyty Depeche Mode buduje nastrój zupełnie nietypowy dla siebie. Mamy do czynienia z dojrzałą muzyką, która miejscami kojarzy mi się z graniem podobnym do tego, które słychać w kosmicznych kawiarniach w sadze "Gwiezdne Wojny". "Ultra" to nie jest prosta muzyka elektroniczna, przycichły też rockowe echa z "Songs of Faith and Devotion". Jednocześnie są tutaj nawiązania zarówno do tych prostszych hitów electro-popowych, jak i jest sporo gitary. Czuć też produkcję Tima Simenona, która zbliża płytę przede wszystkim do nowoczesnej sceny elektronicznej.

"Ultra" jest obecnie moją ulubioną płytą "nowego Depeche Mode", ale pozostaję dosyć konserwatywnym słuchaczem, bo nadal preferuję bardziej naiwne, ale nagrane z większą pasją płyty "starego Depeche Mode" z lat 80. Doceniam jednak, że w latach 90. grupa rozwijała się muzycznie. "Ultra" to zarówno nowy początek dla zespołu, jak i ostatni w pełni wartościowy i oryginalny akt twórczy grupy. Kolejne albumy skierowane są przede wszystkim do sympatyków zespołu, do których dzięki albumowi "Ultra" nadal zaliczam się. Nowe płyty Depeche nie odkrywają już żadnych nowych kart a jedynie eksplorują świat dźwięków ukształtowany w latach 90. na płytach "Songs of Faith and Devotion" i "Ultra". Czasami zespół odwołuje się też do swojej starszej twórczości, ale w tym wypada, niestety, najmniej przekonywująco. [8.5/10]

Andrzej Korasiewicz
23.03.2025 r.