John Foxx & Louis Gordon - From Trash2006 Metamatic 1. From Trash 4:342. Freeze Frame 3:573. Your Kisses Burn V2 5:014. Another You 3:475. Impossible 5:296. Never Let Me Go 3:157. A Room As Big As A City 4:408. A Million Cars 6:239. Friendly Fire 4:5910. The One Who Walks Through You 4:05 "From Trash" jest czwartą wspólną płytą studyjną Foxxa i Gordona. W moim przekonaniu najlepszą. Po udanym powrocie w 1997 roku dzięki "Shifting City" [czytaj recenzję >>] , mocno kraftwerkowym i minimalistycznym "The Pleasures of Electricity" (2001) [czytaj recenzję >>] , przyszedł ciężkawy, z masywną, monotonną elektroniką "Crash and Burn" (2003), który lubię najmniej z całego okresu współpracy Gordona i Foxxa. Tę współpracę wieńczy sesja, podczas której powstały najbardziej udane nagrania, które ukazały w 2006 roku się na płytach "From Trash" a także "Sideways". Poza tym, przez ponad dziesięć lat współpracy panowie wydali kilka ciekawych płyt koncertowych, a następnie ich drogi rozeszły się. John Foxx w międzyczasie wydał też inne płyty, zarówno w ambientowym cyklu "Cathedral Oceans", jak i w kolaboracji z innymi artystami, m.in. Haroldem Buddem czy Robinem Guthrie. Koniec współpracy z Gordonem, nie był jednak końcem electro-wokalnych płyt Foxxa. Już wkróce Foxx zaczął nagrywać z angielskim muzykiem Benem Edwardsem (Benge), o czym jeszcze na Alternativepop.pl będzie mowa. Tymczasem skupmy się na albumie "From Trash". Płytę zaczyna nagranie tytułowe, w którym dominuje jednostajny beat charakterystyczny dla stylistyki EBM oraz spokojny, ale robotyczny wokal Foxxa. W tle słychać klasycznie brzmiące syntezatory, raz wirujące, innym razem grające bardziej przestrzennie. "Freeze Frame" jest bardziej zwartym, mniej transowym nagraniem, w którym dominują szybkie, cięte beaty, brzmiące nieco postkraftwerkowo. "Your Kisses Burn V2" sprawia wrażenie jakby został wyjęty z sesji nagraniowej do "Metamatic" [czytaj recenzję >>] . Wolny, motoryczny beat, syntezatory przywołujące przełom lat 70. i 80. oraz beznamiętny wokal Foxxa, to wszystko składa się na klimat nagrania. "Another You" jest bardziej naiwny i brzmi jak kompozycja, która została przygotowana na potrzeby telewizyjnego programu dziecięcego. "Impossible" - taki tytuł miała nosić płyta początkowo. Ostatecznie skończyło się na "From Trash", ale pozostał utwór o tytule "Impossible". Nagranie znowu nabiera charakterystyki znanej z kręgu EBM. "Never Let Me Go" jest utworem wolniejszym, pozbawionym wyraźniejszego beatu, niemal ambientowym. "A Room As Big As A City" rozpoczyna pulsowanie basowego syntezatora, na które nakłada się miarowy kraftwerkowy beat, ubarwiony dodatkowymi riffami syntezatorowymi, które wyłaniają się znienacka, giną i znowu powracają. Foxx tutaj niemal szepcze. "A Million Cars" ma electro-industrialną fakturę, szybszy beat, atakujące, gwałtowniejsze riffy syntezatorowe, ale jest też łagodny wokal Foxxa. "Friendly Fire" to znowu powrót do czasów "Burning Car" czy "Metamatic". Po krótkim syntetycznym świście, wchodzi miarowy, niski beat, pulsuje basowy syntezator a całość dopełnia mechaniczny wokal Foxxa. "The One Who Walks Through You" jest kontynuacją tej drogi. Mieszają się tu poszukiwania Foxxa z czasów "Quiet City", "Metamatic" połączone z nowymi trendami elektronicznymi wyznaczonym przez scenę house i rave, ale wszystko pobrzmiewa też klimatem electro-industrialnym. Oprócz muzyki na "From Trash" ciekawa jest też warstwa liryczna, w której Foxx próbuje rozliczyć się z przeszłością i swoim naiwnym podejściem do rzeczy, które kochał, takimi jak świat science fiction czy komiksy a które najwyraźniej cały czas kocha. Okazuje się, że w świecie rzeczywistym takie fascynacje nie są akceptowane i trzeba je wyrzucić jak "śmieci". Jednocześnie to własnie te rzeczy ("śmieci") zbudowały świat Foxxa. Stąd tytuł płyty - "From Trash". Z tych "śmieci" narodził się Foxx i jego muzyka. W tym miejscu mógłbym się podpisać pod rozważaniami Foxxa. Mnie również inspirują te i inne "śmieci" popkulturowe. Na "From Trash" Foxx dotarł z Gordonem do finału wspólnych poszukiwań i uzyskał brzmienie optymalne dla siebie w tamtej chwili, które łączy w sobie nowofalowy synth-pop z przełomu lat 70. i 80., housowe techno oraz electro-industrialne tła. Na płycie udało się to wszystko ze sobą zestawić i połączyć w spójną całość. Na pewno przypadnie ona do gustu przede wszystkim starym fanom Foxxa, szczególnie tym z czasów "Metamatic". Czy Foxx przekonał do siebie młodsze pokolenia? Trudno powiedzieć, ale czy to ma jakieś znaczenie, skoro mamy tak dobrą muzykę jak ta na płycie "From Trash"? W dodatku, mimo zakończenie współpracy z Gordonem, Foxx kontynuował rozwijanie swojego brzmienia, choć już w innej konfiguracji personalnej. Ale praca wykonana z Gordonem jest nie do zlekceważenia a jej efekty w postaci wydanych płyt są warte poznania. Szczególnie polecam płytę "From Trash". [9/10] Andrzej Korasiewicz27.03.2024 r.
Recenzje
John Foxx & Louis Gordon - The Pleasures Of Electricity2001 Metamatic 1. A Funny Thing 4:182. Nightlife 5:543. Camera 7:474. Invisible Women 5:555. Cities Of Light 5 5:266. Uptown / Downtown 6:347. When It Rains 4:248. Automobile 5:569. The Falling Room 4:5210. Travel 6:5711. Quiet City 5:04 "The Pleasures Of Electricity" to drugi album Foxxa nagrany z Louisem Gordonem po powrocie w 1997 roku. Na poprzednim - "Shifting City" [czytaj recenzję >>] - zawarta była różnorodna elektronika, zarówno lżejsza, jak i ta z cięższymi beatami. Płyta wydana w 2001 roku jest bardziej minimalistyczna i ukierunkowana na brzmienie wywodzące się wprost z tradycji Kraftwerk. Muzyka jest dosyć jednorodna a przy tym sterylna, ale ogólnie Foxx kontynuuje pomysł na siebie zapoczątkowany na "Shifting City". Klasyczna zimna elektronika, eksploatowana przez Foxxa w okresie "Metamatic" [czytaj recenzję >>] , znajduje tu swoją nowoczesną kontynuację. "A Funny Thing" zaczyna się spokojnym śpiewem Foxxa i łagodną elektroniką, która zyskuje w drugiej minucie puls syntezatorowy, wzbogacony technoidalnym beatem. Tempo utworu jest jednak nie tak szybkie. "Nightlife" od razu atakuje szybkim, jednostajnym beatem, a po chwili wchodzi robotyczny głos, zmieniony za chwilę w spokojniejszy śpiew Foxxa, wsparty basowym pulsem syntezatora. W refrenie przetworzony głos recytuje tytułowe "Nightlife". Rytm utworu w połowie jeszcze przyśpiesza, ale później spowalnia i kończy się pojedynczymi dźwiękami klawiszy. "Camera" jest nagraniem o charakterystyce typowej dla Kraftwerk, które można pomylić z muzyką panów z Düsseldorfu. „Invisible Women” to utwór, który Foxx oryginalnie nagrał z Nation 12 ponad dekadę wcześniej, ale w tej wersji najbardziej zaskakuje charakterystyczny syntezatorowy riff wycięty z utworu „Underpass”, który przewija się przez cały numer. To nie pierwszy tego typu zabieg "nowego" Foxxa, który we wznowionej karierze łączy swoje klasyczne nagrania syntezatorowe - najchętniej z czasów "Metamatic" i starego Ultravox - z nową elektroniką. Można powiedzieć, że to jego znak firmowy. "Cities Of Light 5" to minimalistyczny utwór o szybkiej, ale sterylnej rytmice i z przestrzennymi partiami klawiszowymi. Te klawisze, mimo nerwowych, krótko ciętych beatów obecnych w utworze, nastrajają wręcz romamtycznie. "Uptown / Downtown" to znowu krótko cięte, szybkie beaty, które kontrastują z łagodnym wokalem Foxxa. Utwór jest mało zróżnicowany i wywołuje efekt transowości. "When It Rains" jest wolniejszy, beaty są dłuższe, bardziej basowe, a syntezatorowe riffy przywołują z pamięci lata 80. Wokal Foxxa jest z kolei bardziej robotyczny. Bardzo dobry, "kraftwerkowy" utwór, który odpowiada mojemu wyobrażeniu o tym, jak Foxx powinien grać. "Automobile" ponownie zaczynają szybsze beaty, ale tym razem w wyższych rejestrach. Wokalnie utwór miesza różne podejścia - od czegoś w rodzaju szeptu po mechaniczny ton automatu. To kolejne nagranie, które nieodparcie kojarzy mi się ze stylistyką Kraftwerk zagraną w nowoczesny sposób. "The Falling Room" rozpoczyna kakofonia różnych dźwięków syntetycznych, z której wyłania się całkiem ładny śpiew Foxxa oraz konsekwentny, lekko cięty beat z nieco świszczącymi efektami syntezatorowymi. Tempo utworu jest średnie. "Travel" zaczyna się spokojnie, a następnie wchodzi minimalistyczny, sterylny beat oraz rodzaj klawesynowego riffu syntezatorowego. W tle czasami pobrzmiewają przestrzenne partie klawiszowe. Foxx niemal szepcze w tym utworze, dzięki czemu kompozycja jest wręcz klimatyczna, nawet wtedy, gdy w połowie robi się trochę ciężej, dzięki dodatkowemu basowemu beatowi. Płytę kończy romantyczny "Quiet City", w którym na plan pierwszy wysuwają się przestrzenne syntezatory, a beat jest powolny, tak jak i nieśpieszny wokal Foxxa. Muzyka, którą otrzymujemy na "The Pleasures Of Electricity" w świetny sposób integruje dawną twórczość Foxxa z nowymi, komputerowymi technologiami, które stosują obaj panowie - Gordon i Foxx - tworząc muzykę. Słychać, że Foxx się tym bawi i próbuje stworzyć coś, co dla niego będzie najbardziej optymalne. Przy okazji kreuje klimat miasta przyszłości, w którym człowiek próbuje się odnaleźć. Według mnie udaje się to Foxxowi nawet lepiej niż na "Shifting City". [8.5/10] Andrzej Korasiewicz26.03.2024 r.
Midge Ure - Pure1991 Arista/BMG 1. I See Hope In The Morning Light 5:422. Cold, Cold Heart 4:303. Pure Love 3:434. Sweet 'n Sensitive Thing 3:565. Let It Go? 6:226. Rising 5:257. Light In Your Eyes 3:318. Little One 5:009. Hands Around My Heart 4:3010. Waiting Days 4:3211. Tumbling Down 2:49 Trzecia płyta solowa Midge Ure'a przyniosła, moim zdaniem, ogólnie lepszy materiał niż "Answers To Nothing". Wprawdzie nadal nie jest to album zachwycający, ale można na nim znaleźć więcej jaśniejszych momentów niż na poprzedniczce. Midge Ure pracował nad płytą przez dwa lata, zarówno w swoim domowym studiu w Londynie, jak i w piwnicy domu na karaibskiej wyspie Montserrat. Płyta nie sprzedawała się wprawdzie lepiej niż "Answers To Nothing", ale przyniosła jeden całkiem konkretny przebój - "Cold, Cold Heart". Utwór dotarł do 17. miejsca brytyjskiej listy przebojów, został też odnotowany na kilku listach przebojów w Europie a nawet amerykańskiej US Alt. Midge Ure na płycie kontynuuje pop-rockową ścieżkę znaną z "Answers To Nothing", ale muzyka na "Pure" zawiera więcej elementów etnicznych, jest lżejsza oraz momentami bardziej chwytliwa. Rozpoczynający album "I See Hope In The Morning Light" to hymnowy utwór z radosną melodią, chórem gospel i wykorzystaniem irlandzkich dud (Uilleann pipes). Nagranie ukazało się jako drugi singiel, ale nie zostało odnotowane na listach przebojów. W warstwie lirycznej utwór jest politycznym aktem poparcie dla Nelsona Mandeli. Po nim następuje pierwszy singiel z płyty, wspomniany już "Cold, Cold Heart". Na perkusji gra na nim, znany już z wcześniejszej współpracy z Urem, Mark Brzezicki z Big Country. Utwór jest chwytliwy, przebojowy, z refrenem, który ma się ochotę nucić. Kolejny numer - "Pure Love" - jest oparty rytmicznie na elektronicznej perkusji, słychać tutaj też gitarę i tęskny wokal Midge Ure'a. "Sweet 'n' Sensitive Thing" ma podobny schemat, z wyraźnie słyszalnym solem gitarowym i dobrym wokalem Midge Ure'a. "Let It Go?" jest najdłuższym utworem na płycie, bardziej melancholijnym i balladowym a przy okazji nieco patetycznym, ale nie wykracza poza granicę dobrego smaku. Dopiero w połowie nagranie nabiera dynamiki, do której dołącza też żeński chórek. W "Rising" od początku słychać dynamikę w śpiewie Ure'a a utwór ma podobne elementy jak inne utwory na płycie. Na perkusji gra w nim Simon Phillips, na basie Jeremy Meehan, riffy gitarowe zapewnia lider a partie klawiszowe dogrywa Robbie Kilgore. Bardzo udany, żywy utwór. "Light In Your Eyes" jest delikatniejszy, ale z wyraźnie słyszalną partią gitarową. Midge Ure śpiewa subtelniej, niemal rzewnie. "Little One" rozpoczyna się trochę bezbarwnie, ale Midge Ure dodaje mu swojego emocjonalnego śpiewu, w tle słychać partie smyczkowe i ponownie irlandzkie dudy, które obsługuje Paddy Moloney. "Hands Around My Heart" od początku ma wyraźnie zarysowany rytm perkusyjny, co nadaje nagraniu dynamiki. Midge Ure śpiewa w swój charakterystyczny, zaangażowany sposób, w tle są mocniejsze riffy gitarowe. W "Waiting Days" na perkusji gra Simon Phillips, na basie Steve Brzezicki. Wokal Midge Ure'a ponownie jest łagodniejszy, ale wraz z rozwojem utworu śpiewa bardziej emocjonalnie, wyraźnie słychać też riffy gitarowe. Utwór, choć nie wyróżnia się szczególnie, jest kawałkiem solidnego pop-rocka. Płytę kończy walczykowaty "Tumbling Down", zainspirowany upadkiem muru berlińskiego w 1989 roku. Płyta "Pure" podoba mi się bardziej niż "Answers To Nothing". Jest tutaj jeden wyraźny hit - "Cold, Cold Heart" - a pozostałe kompozycje, mimo że utrzymane w stylistyce pop-rockowej, są bardziej wciągające i urozmaicone niż na "Answers To Nothing". Nie jest to wyraźna zmiana jakościowa na lepsze, ale albumu słucha się z większym zainteresowaniem oraz sporą przyjemnością. Płyta jednak skierowana jest przede wszystkim do fanów Ultravox, którzy szukają w muzyce tego, co stracili, gdy grupa się rozwiązała. Moim zdaniem płyta jest niezła, ale nie rewelacyjna. [7.5/10] Andrzej Korasiewicz26.03.2024 r.
Kirlian Camera - Radio Signals For The Dying2024 Dependent CD 1 1. Il Tempo Profondo 08:022. Stella Ominis 04:243. Winter (In Memory Of Adrian Borland) 05:454. Götter, Geht Weg! 06:025. Monarch Architecture 04:576. Wrong 04:447. Madre Nera 05:248. Luminous Shade (incl. Julian Assange's speech excerpts) 04:23 CD 2 9. The Great Unknown 06:3610. C.R.U.D (Corpse Recovery Unit D) 05:0011. Deleted MSG 00:3812. Genocide Litanies 07:2913. Il Tempo Profondo (Radio Signal version) 04:5614. Esilio 07:2515. We Have To Amputate 05:1716. Homicide Aristocracy 03:32 Początki zespołu Kirlian Camera sięgają roku 1979. W obecnym składzie Angelo Bergamini i Elena Alice Fossi działają od prawie ćwierć wieku. Dorobek przekraczający dwadzieścia płyt budzi szacunek, ale należy zaznaczyć, że Kirlian Camera to nie jedyny projekt podpisany przez tych artystów. Ich dziełem są także płyty Spectra Paris (dawniej Sideratica), Stalingrad Valkyrie (dawniej Stalingrad). Ktoś może spytać z jakiego muzycznego świata pochodzą. W wywiadzie dla „Peek A Boo Music Magazine” Bergamini, założyciel zespołu, wymienił wśród ulubionych płyt: Pink Floyd – Discovery (z tego szesnastopłytowego boxu podoba mu się 50 procent), Popol Vuh - In den Gärten Pharaos, Klaus Schulze – Timewind, Ultravox – Vienna, John Foxx – Matematic, Tangerine Dream – Phaedra, Muse – The Resistance i Kraftwerk – The Mix oraz kilka mniej znanych w Polsce włoskich zespołów. Fossi z kolei w jednym z wywiadów wyznała, że może swój dzień zacząć od Ultravox, potem przejść do Metalliki i skończyć na Palestrinie. Kirlian Camera od początku istnienia stawia na niezależność. Wyraża się ona m.in. w tym, że zawsze sami są producentami swoich płyt. Nie przejmują się modami, nie obawiają się eksperymentowania a nawet prowokacji. Czasami po prostu bawią się muzyką. „Radio Signals For The Dying” (premiera 23 lutego 2024), tak jak ich poprzednie dzieło „Cold Pills (Scarlet Gate of Toxic Daybreak)” z 2021 roku, jest podwójnym albumem. Na obu wydawnictwach autorski duet wspierają Mia Winter Wallace na gitarze basowej oraz Alessandro Comerio na gitarze elektrycznej. Muzyka na „Radio Signals” to jednak przede wszystkim „soczyste” i nieszablonowe elektroniczne granie z wielką dbałością o linię melodyczną, z hipnotycznym i uwodzicielskim wokalem Eleny Fossi w centrum. Jeśli starszy z dwójki - Bergamini mówi, że lubi brzmienia nowoczesne (na „Radio Signals” dominuje syntezator Korg Kross 2, a na „Cold Pills” Waldorf Blofeld), to młodsza Fossi woli starsze brzmienia (Theremin, Korg MicroKorg z vocoderem i syntezator ARP Odyssey znany wszystkim miłośnikom solówek Billy’ego Curriego). Nie wiem, które z nich zajmuje się programowaniem perkusji, ale robi to świetnie. Płytę rozpoczyna piosenka „Il Tempo Profondo”, która jako pierwsza promowała album. Po raz pierwszy na płycie tego zespołu pojawia się tak dużo piosenek w ojczystym dla członków zespołu języku włoskim. Tę samą piosenkę w krótszej singlowej wersji znajdziemy na drugiej płycie „Radiowych sygnałów dla umarłych”. W równie przebojowej „Stella Ominis” Elena Alice Fossi wzywa każdego do podążania za własną „Gwiazdą Wyroczni” i ostrzega przed poddaniem się stadnej mentalności. Trzecia piosenka pt. „Winter” to cover utworu Adriana Borlanda z zespołu The Sound, zmarłego w 1999 r. i zarazem hołd złożony jego pamięci. Jak zwykle w przypadku Kirlian Camera oryginał utworu to tylko punkt wyjścia. Spokojniejsze „Winter” to także moment oddechu przed kolejnym bardziej dynamicznym „Götter, Geht Weg!”. Inspiracją dla piątej piosenki „Monarch Architecture”, wprowadzającej nastrój niepokoju i zagrożenia, była metoda kontroli umysłu zaprojektowanego przez CIA. Szóstą pozycję na pierwszej płycie zajmuje cover piosenki „Wrong” zespołu Depeche Mode, który ukazał się po raz pierwszy na płycie „6122” różnych artystów poświęconej pamięci Andrew Fletchera. Jakby z innej muzycznej bajki pochodzi pieśń „Madre Nera”, która jest włoskojęzyczną wersją utworu „The Black Mother” z płyty „Martyrium Europae” (2020) innego projektu Bergamini i Fossi pod nazwą Stalingrad Valkyrie. Jako ostatni na pierwszej płycie zabiera głos Julian Assange, założyciel serwisu WikiLeaks, w którego obronę ostatnio angażuje się zespół Kirlian Camera na koncertach. Wypowiedzi jego zostały wplecione we wzniosły instrumentalny utwór „Luminous Shade”. Nagrania głosu lub cytaty z czasem mocno kontrowersyjnych osób to już tradycja na płytach Kirlian Camera. Np. na „Hologram Moon” (2018) słyszymy fragment ostatniego kazania Jima Jonesa, lider apokaliptycznej sekty Świątynia Ludu, a na płycie „Coroner's Sun” (2006) fragment manifestu Teda „Unabombera” Kaczyńskiego. Druga płyta rozpoczyna się od mocnego uderzenia. „The Great Unknown” to nowa wersja katastroficznego hitu, który Elena Fossi zaśpiewała po raz pierwszy jako gość zespołu Solitary Experiments na płycie „Transcendent” (2022). Kolejna piosenka o tajemniczym tytule C.R.U.D (Corpse Recovery Unit D) nie zawiedzie zwolenników muzyki Kirlian Camera granej w tempie „vivace”, którego najlepsze przykłady słyszeliśmy na płycie „Hologram Moon”. Po niespełna czterdziestosekundowej fortepianowej wstawce pt. „Deleted MSG” pojawia się dwunasty utwór „Genocide Litanies”. Ten rozwija się bardzo powoli, przez pierwsze cztery minuty Elena Alice Fossi śpiewa prawie szeptem przy akompaniamencie grającej drapieżnie gitary. Potem dopiero wchodzi beat, piosenka nabiera tempa a gitarę zastępują elektroniczne smyczki. Potem wspomniana powtórka z „Il Tempo Profondo” i wreszcie mój ulubiony „Esilio”, czyli wygnanie. Melancholijna melodia z bardzo spokojną początkową i środkową partią utworu (wiolonczela?) przywołuje na myśl tęsknotę za czymś pięknym. W piętnastej piosence „We Have To Amputate” znów robi się niespokojnie, a w głosie Fossi miejscami pojawia się gniew. Wreszcie ostatni utwór „Homicide Aristocracy” przypomina dawniejsze, bardziej eksperymentalne oblicze zespołu. Na tle muzyki, ponownie tworzącej klimat zagrożenia, słychać w języku rosyjskim głos dziewczyny wyznającej, że postąpiła bezrozumnie i zrobiła wielki błąd, że tam przyjechała, a następnie głos innej kobiety odliczającej także w języku rosyjskim jakby przed rozpoczęciem jakiegoś niebezpiecznego eksperymentu. Podsumowując: Kirlian Camera jak zwykle nie zawodzi. „Radiowych sygnałów” słucham z wielką przyjemnością, chociaż wymowa tekstów jest raczej pesymistyczna, a muzyka rzadko kojąca. W odróżnieniu od poprzedniczki „Cold Pills”, nowa płyta zawiera covery, jak przystało na tytuł płyty są to covery utworów muzyków zmarłych. Nie jestem pewien czy dobrym pomysłem było umieszczenie „Ill Tempo Profondo”, na obu płytach. Wydaje się, że w ten sposób druga płyta albumu może sprawiać wrażenie zbioru bonusów, a przecież jest integralną częścią dzieła. Osobiście nie podzielam fascynacji członków zespołu śmiercią, okultyzmem i walką z międzynarodowymi spiskami, ale przyznam, że na każde kolejne dzieło Bergaminiego i Fossi czekam z takimi samymi emocjami, jak kiedyś czekałem na nowe płyty Ultravox i Clan Of Xymox. Na końcu polski akcent: „artwork” zarówno na „Radio Signals”, jak i „Cold Pills” wykonał Łukasz Jaszak. [9/10] Krzysztof Moskal26.03.2024 r.
John Foxx & Louis Gordon - Shifting City1997 Metamatic 1. The Noise 4:152. Crash 5:233. Here We Go 7:024. Shadow Man 7:255. Through My Sleeping 5:026. Forgotten Years 5:427. Everyone 5:478. Shifting City 3:359. Concrete, Bulletproof, Invisible 5:4310. An Ocean We Can Breathe 6:22 John Foxx, jak już pisałem w recenzji "In Mysterious Ways" (1985) [czytaj recenzję >>] po zerwaniu z muzyką, już na przełomie lat 80. i 90. zainteresował się rozwijającą się wtedy szybko sceną house/techno. Na początku lat 90., jeszcze nieoficjalnie, nagrał z Timem Simenonem trochę muzyki jako Nation 12. Mimo że w dalszym ciągu zajmował się grafiką i pracami plastycznymi, to jednak kontynuował śledzenie rozwoju sceny elektronicznej. W 1995 roku trafił na koncert Louisa Gordona, muzyka młodszego pokolenia, który grał nowszą elektronikę. Foxxowi bardzo przypadła do gustu twórczośc Gordona i zaproponował mu współpracę. Ta doprowadziła do triumfalnego powrotu Foxxa do muzyki i na scenę. Nie do mainstreamu, bo od tej chwili John Foxx umościł się w niszy twórców muzyki elektronicznej, ale za to trwale, bo do dzisiaj nagrywa. Foxx wydał w 1997 roku dwie płyty - "Cathedral Oceans" (1997), którą rozpoczął cykl płyt ambientowych oraz "Shifting City". 11 października 1997 r. zagrał swój pierwszy publiczny koncert od 1983 roku w The Astoria w Londynie. Co znajdujemy na pierwszej płycie wydanej pod szyldem John Foxx po dwunastu latach przerwy? "Shifting City" to album zróżnicowany, korzystający z nowszych technik tworzenia elektroniki, nawiązujący do muzyki techno, ale przede wszystkim to powrót do stylistyki znanej z albumu "Metamatic". Nie ma tu miękkiego, romantycznego popu. John Foxx wraca do mechanicznego śpiewu i twardej elektroniki w nowej, technoidalnej oprawie. Album zaczyna się świetnym numerem "The Noise", który jest prostą kontynuacją drogi porzuconej na płycie "Metamatic". Jednak zamiast szorstkiej i archaicznej muzyki syntezatorowej, mamy nowocześniejszą muzykę syntetyczną opartą o cięższe, masywne, technoidalne beaty. John Foxx, jak za czasów "Metamatic", jest śpiewającym robotem, a nie trubadurem o słabym głosie. Jeszcze bardziej technoidalnie jest w następnym utworze "Crash". Szybkie, technoidalne beaty, wokal przetworzony przez vocoder - dla mnie w tym miejscu muzyka zbyt daleko odchodzi od synth popu i traci charakterystykę Johna Foxxa. Choć wielu chwali nagranie, mnie ono się nie podoba. Bardziej klasycznie robi się dzięki utworowi "Here We Go", który zaczyna tradycyjny kraftwerkowy beat, a następnie wchodzi robotyczny głos Foxxa. Jest spokojniej, bardziej miarowo i przewidywalnie, ale ciekawie i świeżo. Trochę szybszym, ale nadal postkraftwerkowym beatem rozpoczyna się "Shadow Man". Nagranie jest transowe, ale zawiera wiele warstw syntetycznych i dźwięków mechanicznych, które urozmaicają rytm. "Through My Sleeping" jest utworem wolniejszym, z próbą ładniejszego śpiewu. To jedno z ciekawszych nagrań na płycie, które ma w sobie więcej przestrzeni, nawet trochę romantyzmu. Elektroniczny, masywny beat jest wolniejszy i nie przytłacza uworu. Na pierwszy plan w wielu momentach wysuwają się melodyjne partie klawiszowe. "Forgotten Years" w warstwie instrumentalnej składa się z dziwnych, eksperymentalnych, choć oszczędnych elektronicznych dźwięków, które układają się strukturalnie w rodzaj electro-bluesa. Ten bardzo zaskakujący moment ciągnie się przez prawie sześć minut. "Everyone" wyłania się z ambientalnej plamy elektronicznej i przechodzi w elektroniczne stukania, wzbogacone o dziwne syntetyczne dźwięki, niektóre przypominające kręcenie potencjomentrem w radiu. Wokal w połowie utworu staje się na chwilę nieco demoniczny. Całość rozmywa się jednak i kończy. Tytułowy "Shifting City" zaczyna się ciężko i industrialnie, ale gdy wchodzi wokal Foxxa, utwór przechodzi w elektro walczyk, który za chwilę znowu ginie w samplowanych dźwiękach industrialnych, świstach, gwizdach, odgłosach miasta, by znowu wrócić do walczyka. "Concrete, Bulletproof, Invisible" zaczyna się od dźwięków industrialnych i eksperymentalnych, do których po chwili dołącza szybki techno-beat oraz robotyczny wokal. I tak utwór trwa przez prawie sześć minut, chwilami jedynie zmieniając tempo, by gwałtowanie wyłączyć się, jak wyłącza się pilotem tv. Płytę kończy ponadsześciominutowy "An Ocean We Can Breathe". Z elektronicznego falowania wyłania się miarowy, mechaniczny rytm, a po chwili wchodzi robotyczny, ale bardziej delikatny wokal Foxxa. Utwór trwa przez ponad sześć minut, czasami urozmaicany dźwiękami typu skrzypienie a niekiedy przez spowolnione tempo. Utwór wzbogacony jest także przestrzennymi partiami klawiszowymi a czasami nawet para-orkiestralnymi. Cały czas szukam w muzyce Foxxa tego starego-dobrego Foxxa, ale oczywiście cieszę się, że muzyk idzie do przodu i nie gra dokładnie tego samego, co kiedyś. Te bardziej technoidalne momenty jednak mnie nie przekonują. Płyta "Shifting City" jest jednak bardzo udanym powrotem i w większości zawiera muzykę ciekawą, która z jednej strony powinna przyciągnąć starych fanów Foxxa, szczególnie tych z okresu płyty "Metamatic" czy elektronicznych prób Foxxa w Ultravox. Zresztą na rozszerzonej wersji "Shifting City" z 2009 roku można na dodatkowm dysku usłyszeć ultravoksowe utwory grane wtedy przez Foxxa na żywo, m.in. właśnie "The Quiet Man", "Just For A Moment" czy "Hiroshima Mon Amour". Nagrania są zmienione, w nowszej, bardziej technoidalnej aranżacji. Aż nie chce się wierzyć, że minęło już 27 lat od powrotu Foxxa w 1997 roku. Dla mnie ta jego nowsza, choć już nie nowa przecież, muzyka cały czas brzmi nowocześnie, czasami może nawet zbyt nowocześnie. Zawsze wolę tego bardziej romantycznego Foxxa z czasów "The Garden" czy "The Golden Section". Ale płyta "Shifting City" jest ze wszechmiar udana. [8/10] Andrzej Korasiewicz25.03.2024 r.
Midge Ure - Answers To Nothing1988 Chrysalis 1. Answers To Nothing 4:342. Take Me Home 3:043. Sister And Brother 5:554. Dear God 5:005. The Leaving (So Long) 4:166. Just For You 4:397. Hell To Heaven 4:048. Lied 4:529. Homeland 4:4110. Remembrance Day 4:27 Po wydaniu debiutanckiej płyty solowej pt. "The Gift" (1985), wkrótce ukazała się ostatnia płyta Midge Ure'a z Ultravox i grupa zakończyła działalność. Ure został sam, ale opromieniony sukcesem Band Aid a następnie Live Aid, nie musiał się tym przejmować, bo w show-biznesie wyrobił sobie już samodzielną i silną pozycję. Wydany w 1988 roku drugi album solowy pt. "Answers To Nothing" udowadnia to chociażby poprzez listę współpracowników zaproszonych do pracy przy nagrywaniu płyty. W jej skład wchodzą m.in.: Mark King (Level 42), Mark Brzezicki (Big Country), Mick Karn (ex-Japan) a także sama Kate Bush. Wydawało się, że Midge Ure jest skazany na sukces. Miał już przecież na swoim koncie singlowy numer jeden. W 1985 roku na szczyt zestawienia brytyjskiej listy przebojów dotarł utwór "If I Was", który był też hitem w pozostałych krajach Europy. Osiągnął również pierwsze miejsce polskiej LP3, co nigdy nie udało się żadnemu nagraniu Ultravox. A jednak coś poszło nie tak. Żaden z utworów, które znalazły się na "Answers To Nothing" nie powtórzył sukcesu "if I Was" a sama płyta również nie sprzedawała się dobrze. Może przynajmniej okazała się sukcesem artystycznym? Jeśli, to raczej umiarkowanym. Płyta ogólnie brzmi bardzo miło i poprawnie, ale czegoś w tej muzyce brakuje. Album otwiera zgrabny utwór tytułowy, wybrany na pierwszy singiel. Od razu słychać różnicę w brzmieniu w stosunku zarówno do wcześniejszych dokonań w ramach Ultravox sprzed "U-vox", jak i do debiutanckiej płyty "The Gift". Zamiast gąszczu syntezatorów i elektroniki, słyszymy bezpieczny pop rock, a jedynym punktem wspólnym z wcześniejszą twórczością artysty jest głos Midge Ure'a. Nagranie jest mocno rytmiczne, o falującej, zmiennej strukturze i słyszalnych riffach gitarowych. "Take Me Home" to utwór miły, choć bezbarwny. "Sister And Brother" również nie jest nagraniem porywającym, a największą jego zaletą jest gościnny śpiew Kate Bush. "Dear God" to drugi singiel z płyty, który jako jedyny utwór w całej karierze Midge Ure'a został odnotowany na amerykańskiej liście Billboard, choć na niskim 95. miejscu. Singiel zaistniał też w Nowej Zelandii, gdzie dotarł do 29. miejsca tamtejszej listy przebojów, ale w Wielkiej Brytanii osiągnął zaledwie 55. pozycję. To na pewno nie było to, czego Midge Ure oczekiwał. Nagranie utrzymane jest w podobnej, bezpiecznej pop rockowej stylistyce, jak cały album, ale trzeba przyznać, że ma w sobie pewną chwytliwość i dynamizm a refren da się nucić. "The Leaving (So Long)" jest wolny, nastrojowy i dość monotonny. Większy nerw przejawia rytmiczny "Just For You". W tle słychać więcej klawiszy, jest gitara Midge Ure'a i bas Marka Kinga. Kolejne utwory - "Hell To Heaven", "Lied" i "Homeland" - są kombinacją schematów wcześniej zaprezentowanych na płycie. Niestety, nagrania niczym nie zaskakują i nie porywają. Bardzo to wszystko miłe i sympatyczne, ale kompozycje są przeciętne i nic w nich nie wywołuje gęsiej skórki. Ciekawiej wypada kończący płytę "Remembrance Day", w którym słychać bas Micka Karna, intrygujący rytm oraz więcej elektroniki. Midge Ure jest wyraźnie zaangażowany w śpiew, jest też jego gitara a nagranie ogólnie sprawia wrażenie bardziej "tłustego" i wyrazistego. Płyta "Answers To Nothing" zawiera miły dla ucha pop rock, chwilami klimatyczny, który dobrze sprawdzi się jako muzyka tła. Głównym łącznikiem z Ultravox jest tu głos Midge Ure'a a także jego gra na gitarze. I właśnie głównie fani Ultravox mogą czasami wracać do płyty. Niestety, ale muzyka na niej zawarta nie zachęca do poznania jej przez szerszy krąg słuchaczy. Choć może się mylę? Zawsze najlepiej sprawdzić samemu. [7/10] Andrzej Korasiewicz25.03.2024 r. {youtube}https://www.youtube.com/watch?v=6lcrrrwjplw{/youtube}
John Foxx - In Mysterious Ways1985 Virgin 1. Stars On Fire 5:352. Lose All Sense Of Time 4:183. Shine On 4:414. Enter The Angel 3:585. In Mysterious Ways 3:066. What Kind Of Girl 5:037. This Side Of Paradise 4:388. Stepping Softly 3:599. Enter The Angel II 2:1610. Morning Glory 5:54 "In Mysterious Ways" to czwarty i ostatni akt twórczy Johna Foxxa przed dłuższą przerwą w muzycznym życiorysie artysty. Płyta przez wielu uznawana jest za najsłabszą w dyskografii Foxxa. Po jej wydaniu artysta sprzedał swoje studio nagraniowe, porzucił muzykę i pod prawdziwym nazwiskiem Dennis Leigh wrócił do pracy jako grafik. Stworzył wtedy m.in. okładkę jednej z książek Salmana Rushdiego. Jednak już po kilku latach wrócił do muzyki. Zainteresował się rozwijającą się na przełomie lat 80. i 90. sceną techno. Nawiązał wtedy współpracę z Timem Simenonem, znanym najpierw z projektu Bomb the Bass a później z bycia producentem płyty Depeche Mode "Ultra" (1997). Foxx nagrał z nim dwa maksisingle jako Nation 12. To była muzyka elektroniczna, ale wzbogacona o doświadczenia wyniesione z nowej sceny house. Oficjalny, pełnoskalowy powrót Foxxa do muzyki nastąpił jednak dopiero w 1997 roku, czyli po dwunastu latach od wydania "In Mysterious Ways". Wydał wtedy od razu dwie płyty - "Cathedral Oceans" (1997), którą rozpoczął cykl płyt ambientowych oraz "Shifting City" (1997) z Louisem Gordonem, na której kontynuował poszukiwania rozpoczęte na początku lat 90. jako Nation 12. Dlaczego jednak John Foxx porzucił w połowie lat 80. muzykę? Wydaje się, że John Foxx znalazł się w połowie lat 80. w ślepym zaułku. Już wcześniejszy album pt. "The Golden Section" (1983) [czytaj recenzję >>] , mimo bardziej popowego anturażu i dużego wysiłku włożonego w nagranie i produkcję, nie sprzedawał się dobrze. Zainteresowanie muzyką Foxxa malało, zamiast rosnąć. Muzyk nie miał też na tyle licznej i wiernej publiczności, by motywowało go to do dalszej pracy i konsekwentnego nagrywania kolejnych płyt. W podobnym kryzysie znaleźli się zresztą w połowie lat 80. również inni muzycy będący jeszcze kilka lat wcześniej prekursorami synth popu. Np. Gary Numan, którego popularność na przełomie lat 70. i 80. była nieporównywalnie większa niż Foxxa. Również kariera macierzystego zespołu Foxxa - Ultravox - znalazła się w poważnym kryzysie. Gary Numan nie podddał się zwątpieniu i konsekwentnie wydawał kolejne płyty, próbując pogodzić swoje zainteresowania muzyczne ze zmieniającymi się trendami stylistycznymi. John Foxx nie był na tyle cierpliwy i zwyczajnie wycofał się z show-biznesu. To był więc ogólny trend kryzysowy synth popu. Jednym udało się z niego wyjść, inni przyjmowali odmienne strategie postępowania. A czy płyta "In Mysterious Ways" naprawdę jest tak zła? Przyznam, że w połowie lat 80. sam uznawałem ją za nieciekawą. Zresztą wtedy, już "The Golden Section" mnie nie porywało. Misterną produkcję tej ostatniej płyty i jej zalety odkryłem dopiero po latach. Czy w przypadku "In Mysterious Ways" jest tak samo? Niestety, ale nie do końca. Płyta, podobnie jak "The Golden Section", nie zawiera wybitnych kompozycji. W przeciwieństwie jednak do swojego poprzednika, album jest uboższy również w zakresie produkcji, a także mniej spójny. Zaczyna się dobrze, od singlowego "Stars On Fire", który nawet na tydzień trafił do top 100 brytyjskiej listy singli. Utwór ma chwytliwy refren, który da się nucić. Na "The Golden Section" nie było tak przebojowego numeru. Utwór osiągnął jednak niższą pozycję na liście przebojów, niż dwa single z "The Golden Section", bo zaledwie 89. Mimo wszystko płyta zaczyna się obiecująco. Do współpracy z Foxxem wrócił też jego dawny współpracownik ze starego składu Ultravox - Robin Simon, znany też z występów w Magazine. Co zatem poszło nie tak? Na "In Mysterious Ways" Foxx wraca do samodzielnej produkcji, personel zatrudniony do nagrywania płyty jest uboższy. Na albumie słychać mniej elektroniki a więcej żywych instrumentów. Album jednocześnie kontynuuje bardziej romantyczne klimaty rozpoczęte na "The Garden". Drugi utwór pt. "Lose All Sense Of Time" rozpoczyna rytmiczna perkusja, w tle słychać gitarę. Po dwóch niezłych numerach następuje utwór "Shine On", którego rytm perkusyjny jest bliźniaczo podobny do utworu poprzedniego. Może dlatego w reedycji z 2008 roku oba nagrania rozdzielono numerem "Spin Away", który w ogóle nie znalazł się na oryginalnej wersji albumu. Wrażenie jest dziwne, bo Foxx wydaje się plagiatować sam siebie. "Enter The Angel", choć trochę inny, ma jednak znowu rytm perkusyjny bardzo podobny do dwóch poprzednich utworów. Nagranie jest jednak zróżnicowane żeńskimi chórami i chwytliwym refrenem. Większą zmianę przynosi utwór tytułowy, który okazuje się popową, romantyczną balladą, w której Foxx stara się ładnie śpiewać i nawet mu to wychodzi. O mechanicznym, beznamiętnym wokalu Foxxa zapominamy. Choć jego możliwości wokalne nie są duże, to jednak tutaj daje z siebie wszystko. Utwór przypomina mi trochę stylistykę Cock Robin. "What Kind Of Gir" rozpoczyna się od banalnych akordów klawiszowych, na które wchodzi dynamiczniejszy rytm perkusyjny oraz rytmiczne zagrywki gitarowe a później powracające mocniejsze rockowe riffy. Kolejnym utworem jest "This Side Of Paradise", rozpoczynający się intrygującym pulsowaniem syntezatora, które następnie przeradza się w syntetyczne tło, na które nakładają się przestrzenne partie klawiszowe. Jest tu też rytm wyznaczany przez miarowe uderzenia perkusji i gitarę basową. Słychać również riffy gitarowe oraz przejścia fortepianowe. Ogólnie jest to bardzo ciekawy utwór o większej dynamice i różnorodnośći, który nie wiedzieć czemu został usunięty z reedycji płyty z 2008 roku i umieszczony na drugim dysku z bonusami. "Stepping Softly" rozpoczna się jak utwór z kategorii new age a następnie rozwija w prostą piosenkę pop rockową. To nie jest coś, czego oczekujemy po Foxxie, choć nawet miło się słucha. "Enter The Angel II" przynosi zapowiedź cyklu, który Foxx rozpocznie w 1997 roku płytą "Cathedral Oceans". Choć słyszymy tu głos Foxxa, to nie ma rytmu perkusyjnego a jedynie klawiszowe linie melodyczne, okraszone pod koniec delikatnymi gitarowymi akordami. Płytę kończy rozmarzony, trochę przeciągnięty, ale z pięknym śpiewem Foxxa utwór pt. "Morning Glory". To nie jest dobra płyta Foxxa, choć ma kilka momentów wartych uwagi. Album jest jednak bardzo nierówny, pozbawiony wyraźnie dobrych kompozycji, czasami z autoplagiatami. Największą jego zaletą jest to, że muzyka na płycie ma w sobie jeszcze trochę tego noworomantycnzego smaczku, który w późniejszej twórczości Foxxa już nie powróci. Chociażby z tego powodu album może zainteresować tych, którzy przede wszystkim cenią Foxxa za klimat wykreowany na "The Garden". Trzeba przygotować się jednak na to, że na "In Mysterious Ways" można znaleźć jedynie dalekie echa "The Garden" i wiele muzycznych mielizn. Na płycie słychać przede wszystkim to, że artysta jest zagubiony i nie bardzo wie, w którym kierunku ma podążyć. Synth-pop w połowie lat 80. wyszedł z mody, więc Foxx stara się iść w nowym kierunku, ale nie do końca wie, w którym. Chce grać coś swojego, ale nie potrafi dobrać odpowiednich środków wyrazu. Chce, żeby jego muzyka trafiła do słuchaczy, ale ponieważ skupił się tylko na własnej ścieżce rozwoju, nie wie jak zmienia się muzyka elektroniczna wokół i jak skutecznie dotrzeć do nowych słuchaczy. Starzy zmienili gusta, zajęli się innymi sprawami i nie czekają już na nowe płyty Foxxa. Choć do niedawna to on inspirował innych, teraz sam potrzebuje inspiracji. Dopiero, gdy na przełomie lat 80. i 90. doświadczy nowego impulsu ze strony sceny house/techno odkryje nową/starą drogę dla siebie i wróci do tworzenia muzyki. [7/10] Andrzej Korasiewicz24.03.2024 r.
John Foxx - The Golden Section1983 Virgin 1. My Wild Love 3:452. Someone 3:313. Your Dress 4:274. Running Across Thin Ice With Tigers 5:385. Sitting At The Edge Of The World 4:236. Endlessly 4:197. Ghosts On Water 3:128. Like A Miracle 5:109. The Hidden Man 5:4410. Twilight's Last Gleaming 4:23 Pierwsza płyta solowa Foxxa "Metamatic" (1980) [czytaj recenzję >>] była zbiorem prostych, surowych nagrań syntezatorowych wyrosłych z ducha postpunkowego i fascynacji Kraftwerk. Już na drugim albumie pt. "The Garden" (1981) [czytaj recenzję z 2009 roku >>] Foxx zaprezentował muzykę o bogatszym, bardziej dopracowanym brzmieniu. Kompozycje były bardziej melancholijne i romantyczne. Ta zmiana wiązała się też z większym personelem, który Foxx zaangażował przy nagrywaniu kolejnych płyt. "Metamatic" była nagrana niemal w pojedynkę i wyprodukowana przez samego Foxxa. Do nagrania "The Garden" Foxx zaprosił już kilka osób z Garethem Jonesem na czele. Płytę produkował jednak sam. Trzecia płyta Foxxa - "The Golden Section" - była kolejnym krokiem w kierunku poszerzenia grona współpracowników. Personel zaangażowany w nagrywanie płyty wzrósł do około dziesięciu osób. W dodatku Foxx zaprosił niemieckiego producenta Zeusa B. Helda jako współproducenta albumu. Zeus B. Held znany był wcześniej z produkowania muzyki grup kraut rockowych, a w latach 80. wpółpracował m.in. z Dead Or Alive, Fashion czy Men Without Hats. Na "The Golden Section" zastosowano nie tylko klasyczne syntezatory, ale wykorzystano również najnowsze osiągnięcie ówczesnej techniki instrumentalnej - Fairlight CMI, który programował JJ Jeczalik. Ten sam, który odpowiadał za obsługę instrumentu przy nagrywaniu wielu płyt produkowanych przez Trevora Horna a także był współzałożycielem projektu Art of Noise. Przy realizacji płyty zaangażowano również gitarzystę Kevina Armstronga. Wszystkie te zmiany spowodowały, że na "The Golden Section" znajdujemy muzykę urozmaiconą, z bogatą instrumentacją syntezatorową, wieloma efektami produkcyjnymi, użyciem sampli, ale i zastosowaniem tradycyjnych instrumentów elektrycznych, takich jak gitara czy bas. Głos Foxxa już na "The Garden" stał się bardziej śpiewny - w przeciwieństwie do beznamiętnego i mechanicznego na "Metamatic". Na "The Golden Section" ta zmiana utrzymała się, dzięki czemu słyszymy naprawdę próbującego śpiewać Foxxa. Całe to bogactwo brzmienia albumu robi duże wrażenie. Dlatego płyty warto słuchać wielokrotnie i uważnie. Dzięki temu będzie można w pełni rozkoszować się brzmieniem, która jest esencją muzyki lat 80. "My Wild Love" zaczyna partia gitary elektrycznej i miarowy rytm perkusyjny, wsparty pulsowaniem basowego syntezatora. Na początku "Someone", basowy syntezator pulsuje w sposób niejednorodny i szarpany, później jest schowany w tle a na planie pierwszym pozostaje wokal Foxxa i rytm automatu perkusyjnego, przez chwilę słyszymy też solową partię gitary. "Your Dress" to jeden z dwóch singli. Kariery nie zrobił, bo dotarł tylko do 61. miejsca brytyjskiej listy przebojów. Na początku utworu słyszymy przestrzenne partie syntezatorowe, które przywodzą na myśl płytę "The Garden". Robi się romantycznie i nastrojowo. Wokal Foxxa jest jeszcze bardziej śpiewny, rytm perkusyjny jest delikatniejszy i bardziej elegancki, nie dominuje nad kompozycją, w której najbardziej charakterystyczne stają się wspomniane przestrzenne klawisze. Bardzo ładny utwór, ale nie ma w nim nic, dzięki czemu mógłby stać się przebojem. "Running Across Thin Ice With Tigers" zaczyna się niemal jak "Neverending Story", ale dalej zyskuje więcej dynamiki i ornamentalnych zagrywek gitarowych. Bardziej chwytliwy jest też refren, w którym powtarza się tytułowe "Running Across Thin Ice With Tigers". "Sitting At The Edge Of The World" rozpoczyna się od delikatnych, wręcz ambientalnych partii klawiszowych, na które wchodzi śpiew z chóralnymi pogłosami Foxxa a dalej jest rytm perkusyjny odpowiadający na delikatną grę syntezatora, który wyznacza rytmikę utworu. Kolejny bardzo ładny i romantyczny utwór, w którym po kilkakrotnym przesłuchaniu można odkryć chwytliwość. "Endlessly" jest bardziej dynamiczny a rytm elektronicznej perkusji dominuje. Utwór wybrano jako pierwszy singiel z płyty, ale sukcesu również nie odniósł, dochodząc zaledwie do 66. miejsca brytyjskiej listy singli. W "Ghosts On Water" od początku słychać, że Fairlight CMI był w użyciu. Świadczą o tym pocięte próbki głosu, które zastosowano we wstępie. Dalej słychać miarowy rytm perkusyjny i wokal Foxxa z echem. Dzięki zastosowanej na płycie szerokiej palecie technik realizacyjnych, kolejny utwór - "Like A Miracle" - mimo ponownie użytego miarowego rytmu perkusyjnego, zyskuje nieco inny odcień. Piękna jest tu romantyczna partia klawiszowa w końcówce. "The Hidden Man" nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale dobrze wprowadza do utworu finałowego. Płytę kończy nieco tajemniczy "Twilight's Last Gleaming", z wolnym pulsem basowego syntezatora, trochę przeciągniętym. Słychać tu także przestrzenne partie klawiszowe oraz pogwizdywanie, które rozjaśnia bardziej melancholijny nastrój utworu. Foxx postanowił zabawić się na płycie dźwiękami. W niektórych utworach wykorzystał np. motywy z muzyki The Beatles, ale też dźwięki otoczenia i natury - np. ryk tygrysa. Gdy porównać płytę "The Golden Section" do debiutanckiej "Metamatic", to słyszymy jakby dwa różny światy, choć pozostające cały czas w tym samym uniwersum synth popu. "The Golden Section" jest płytą świetnie wyprodukowaną, bardzo mocno osadzoną w technice używanej w latach 80. Na albumie brakuje bardziej charakterystycznych i chwytliwych kompozycji, które mogłyby funkcjonować jak niezależne klasyki. Nie ma tutaj wyraźnie przebojowych nagrań podobnych do wcześniejszych utworów Foxxa takich jak: "Underpass", "Burning Car" czy nawet "Miles Away". Mimo wszystko płyta powinna zachwycić tych, którzy poszukują romantycznego synth popu z lat 80. To niewątpliwie mniej pamiętana, ale prawdziwa perełka takiej muzyki. "The Golden Section" to przede wszystkim świetne, wysmakowane brzmienie i dobra, równa jakość utworów tworzących intrygującą i klimatyczną noworomantyczno-syntezatorową całość. [9/10] Andrzej Korasiewicz24.03.2024 r.
Magazine - Real Life1978 Virgin 1. Definitive Gaze 4:282. My Tulpa 4:493. Shot By Both Sides 4:024. Recoil 2:505. Burst 5:026. Motorcade 5:437. The Great Beautician In The Sky 4:578. The Light Pours Out Of Me 4:369. Parade 5:16 „Real Life” zespołu Magazine to wydany w 1978 roku album uznawany za absolutnie prekursorski dla gatunku post-punk. Zespół został założony w Manchesterze przez Howarda Devoto po tym jak opuścił swoją macierzystą formację Buzzcocks, pionierów muzyki alternatywnej w Manchesterze, stanowiących ogromną inspirację dla kolegów po fachu ze swojego miasta. Devoto w Magazine nie zapomniał o swoich punkowych korzeniach, nie ustawał jednak w szukaniu nowych brzmień. Magazine powstał z inspiracji jego i gitarzysty Johna McGeocha. Do zespołu wkrótce dołączyli także basista Barry Adamson, perkusista Martin Jackson i znany później z Visage Dave Formula. Ich pierwszy krążek stał jeszcze dość mocno w klasycznym punk-rocku, słychać tu jednak nieustające i na ówczesne czasy dość eksperymentalne poszukiwanie nowych brzmień. Otwierające płytę „Definitive Gaze” zaczyna się mocno brzmiącym motywem na syntezatorze, instrumencie uznawanym wtedy za mało punkowy. Utwór ma jednak punkowy pazur w postaci gitary McGeocha i wokalu. Instrumenty klawiszowe grają tu jednak zdecydowanie pierwsze skrzypce. Do syntezatora dołącza także pod koniec pianino, co początkowo może wyglądać na dziwaczny eksperyment. Ale jest to eksperyment udany – ta mieszanka brzmi świetnie i już w pierwszym utworze pokazuje jaki styl będzie mieć ta płyta. Bardziej klasycznie punkowy są następne numery – melodyjna, bardziej gitarowa, lecz z widoczną rolą syntezatorów i jazzującego saksofonu „My Tulpa” i „Shot by Both Sides”. Ten drugi utwór, mimo chwytliwości, jest zdecydowanie bardziej agresywny - gitara McGeocha pokazuje się tu w całej krasie. Linia gitary prowadzi ten utwór, który w warstwie muzycznej zdecydowanie wychodzi poza standardy typowego punka, szczególnie w refrenach i solówce. „Recoil” również idzie za ciosem – jest mocno, lecz wciąż przebija się będący już nieco w tle syntezator. W „Burst” tempo zwalnia – gitara podąża za nieco marszowym lecz powolnym motywem sekcji rytmicznej. Devoto coraz bardziej paranoicznie śpiewa pod koniec „You will forget yourself, keep your silence to yourself”, zanurzając się coraz bardziej w kakofonię dźwięków. Po „Motorcade” kompozycje są już coraz bardziej rozbudowane, wręcz progresywne. Utwór rozpędza się powoli pulsującym basem Adamsona, by około drugiej minuty wybuchnąć solówką gitary a potem znów zwolnić, niczym tytułowa kolumna samochodów. „The Great Beautician in the Sky” zaczyna się rytmem rumby, granej na syntezatorze. Po chwili jest bardziej klasycznie post-punkowo, wchodzi pełna groove’u gitara, z którą wraz z melodią syntezatora utwór wchodzi w bardziej podniosły refren. „The Light Pours Out of Me” jest prowadzony przez hipnotyzującą perkusję Jacksona i bas Adamsona, wybuchając w refrenie gitarą i szorstkim wokalem. W początkowo onirycznym „Parade” wyraźniej słychać pianino, szczególnie w intro, które kończy wejście syntezatora, po którym utwór przechodzi w bardziej klasycznie post-punkowy rytm. Wokal Devoto wraz z sekcją klawiszową i saksofonem co chwilę zmienia jednak nastrój z agresywnego na spokojny jak w intrze. Również teksty Howarda Devoto nie są typowe dla ówczesnych utworów punkowych, szczególnie tych brytyjskich. Dużo tu wchodzenia w głąb siebie. Frustracja z pewnych obserwowanych przez niego zjawisk nie jest wyrażana poprzez wskazywanie palcem, a raczej enigmatyczne apostrofy. Doskonale pasują do tej niebanalnej i absolutnie nowatorskiej na swoje czasy warstwy muzycznej. „Real Life” to album, który przetarł szlaki, jednocześnie wciąż brzmi świeżo dzięki unikalnemu stylowi, który wykształcił się poprzez nieustępliwe poszukiwanie swojego brzmienia. [9/10] Jakub Krawiec22.03.2024 r.
John Foxx - Metamatic1980 Virgin 1. Plaza 3:552. He's A Liquid 3:033. Underpass 3:574. Metal Beat 3:025. No-One Driving 3:486. A New Kind Of Man 3:417. Blurred Girl 4:208. 030 3:189. Tidal Wave 4:1710. Touch And Go 5:39 Po wyrzuceniu Ultravox przez Island ze swojego katalogu i praktycznej dezintegracji zespołu, John Foxx postanowił działać na własną rękę. Już w styczniu 1980 roku wydał debiutancki album pt. "Metamatic". Foxx dokonał tego na kilka miesięcy przed ukazaniem się albumu "Vienna" i niemal rok przed sukcesem utworu tytułowego z tej płyty. Foxx początkowo radził sobie co najmniej tak dobrze jak byli koledzy z zespołu. Wydany w styczniu 1980 roku singiel "Underpass" osiągnął 31. miejsce w Wielkiej Brytanii a "No-One Driving" 32. Ultravox w sierpniu 1980 roku miał na swoim koncie singiel "Sleepwalk", który dotarł do 29. pozycji na liście w Wielkiej Brytanii. Następny singiel Ultravox - "Passing Strangers" - poradził sobie już gorzej, dochodząc zaledwie do 57. miejsca brytyjskiej listy. Dopiero utwór "Vienna" wydany w styczniu 1981 roku diametralnie zmienił sytuację. Z kolei debiutancki album Foxxa sprzedawał się nie gorzej niż "Vienna", dochodząc do 18. miejsca brytyjskiej listy sprzedaży płyt. Porównując początkowe osiągnięcia Johna Foxxa i Ultravox można się trochę dziwić tej stosunkowej równowadze w dokonaniach komercyjnych. Ultravox zaprezentował na płycie "Vienna" doskonale wyprodukowaną, wręcz wymuskaną i bardzo nowocześnie brzmiącą płytę syntezatorową, zaś John Foxx, choć porzucił muzykę rockową, to jednak jego elektronika była surowa i nieco toporna. Swój głos Foxx modulował mechanicznie, beznamiętnie i bez emocji. Z pewością muzyka Ultravox z Midge Urem była bardziej przebojowa niż solowa twórczość Foxxa. A jednak słuchacze, Foxxa i Ultravox, oceniali początkowo podobnie. Może dlatego, że płyta "Metamatic", mimo mniejszej komercyjności, miała w sobie niezaprzeczalny urok. Takie nowofalowo-syntezatorowe wymiatacze jak: "Plaza" czy "Underpass" do dzisiaj robią wrażenie. Niech się chowają wszyscy współcześni naśladowcy spod znaku "synthwave"! Na oryginalnym wydawnictwie "Metamatic" znalazło się dziesięć utworów. Na późniejszych reedycjach jest jednak wiele dodatkowych wartościowych nagrań singlowych, takich jak "Burning Car" (1980) czy "Miles Away"(1980) a także strony B singli z "Metamatic". John Foxx był i nadal jest bardzo płodnym twórcą. A jednak wśród tych dziesięciu utworów z "Metamatic" są dwa - "Touch and Go" i "He's a Liquid" - które wykonywane były w 1979 na koncertach jeszcze z Ultravox. John Foxx swoją solową twórczość traktował jak prostą kontynuację pracy w Ultravox. I rzeczywiście trudno nie oprzeć się wrażeniu, że muzyka z "Metamatic" to ten sam styl, znany z "Systems Of Romance", po odrzuceniu żywych instrumentów. Choć "Metamatic" został w całości oparty o brzmienie syntezatorów i "maszyn rytmicznych", jak napisano na płycie, to jednak nagrania z albumu brzmią bardzo nowofalowo, wręcz punkowo. To nie są uładzone, romantyczne kompozycje spod znaku "new romantic", ale dynamiczne, chropawe nagrania post-punkowe podane w formie mechanicznej i maszynowej. Nawet wolniejsze utwory, jak "He's A Liquid", z przestrzennymi partiami klawiszowymi i nieco mniej dobitnym wokalem Foxxa, brzmią bardzo surowo, wręcz ubogo i prymitywnie. Z pewnością zapewnia to mechaniczny rytm automatu Roland CR-78. Mniej rytmicznie jest dopiero przy okazji utworu "Blurred Girl", który pokazuje, że Foxx poza agresywnym rytmem automatu perkusyjnego ma jednak również bardziej romantyczne potrzeby. Te, pełniej rozwinie jednak dopiero na następnym albumie "The Garden". Mimo swojej prostoty, dosyć eksperymentalnie brzmi "Tidal Wave". Większośc utworów na "Metamatic" to jednak natarczywy atak automatu perkusyjnego, połączony z ociekającymi partiami syntezatorowymi i beznamiętnym wokalem Foxxa. Nawet po 44 latach brzmi to intrygująco. Ciekawostką jest utwór kończący płytę pt. „Touch and Go”. Oparty jest o ten sam motyw syntezatorowy, który Ultravox wykorzystał przy utworze "Mr X". I odwrotnie, "Mr X" oparty jest o ten sam motyw syntezatorowy, który Foxx nagrał w "Touch and Go". Utwór "Touch and Go" był grany przez Foxxa z Ultravox w 1979 roku niedługo przed opuszczeniem zespołu przez Foxxa. Panowie stworzyli go razem. Jednak ani Foxx na płycie "Metamatic", ani Ultravox na płycie "Vienna" nie uwzględnili swojego wzajemnego współautorstwa tych nagrań. A przecież wystarczy włączyć oba naraz, żeby usłyszeć wyraźne podobieństwo tego syntezatorowego motywu. Oba utwory są wprawdzie w ogólnym rozrachunku inne, ale przewodni motyw syntezatorowy jest ten sam... „Touch and Go”/"Mr X" przypominają, że solowa twórczość Foxxa i Ultravox z Midge Urem wyrastają z tego samego pnia. "Metamatic" nie wpisuje się, jak Ultravox na płycie "Vienna", w nowy styl lansowany przez Blitz Kids. Foxx kontynuuje nowofalowe tradycje Ultravox, porzucając jednak świat rocka. Na płycie mamy do czynienia z muzyką zimną, mechaniczną, odhumanizowaną, futurystyczną. Wyłania się z niej wyobrażona przyszłość, znana z takich filmów jak "Blade Runner". I choć, mimo upływu 44 lat, ona cały czas do nas w pełni nie nadeszła, to możemy słuchać muzyki, która mogłaby być do niej soundtrackiem. Może dlatego, że upłynęło już tyle czasu, dzisiaj brzmi raczej retrofuturystycznie, ale nadal nie jest pozbawiona uroku. Na pewno w 1980 roku sporo wyprzedziła swój czas. [9/10] Andrzej Korasiewicz21.03.2024 r. {youtube}https://www.youtube.com/watch?v=HBMvUpBrWFQ{/youtube}
Ultravox - Systems Of Romance1978 Island 1. Slow Motion 3:322. I Can't Stay Long 4:193. Someone Elses Clothes 4:284. Blue Light 3:115. Some Of Them 2:326. Quiet Men 4:117. Dislocation 2:588. Maximum Acceleration 3:569. When You Walk Through Me 4:1810. Just For A Moment 3:10 "Systems Of Romance" czyli trzeci album Ultravox, ostatni z Johnem Foxxem jako wokalistą i liderem a jednocześnie pierwszy Ultravox bez wykrzyknika. Bez wykrzynika? Tak, bo Ultravox początkowo występował pod szyldem "Ultravox!". Nazwa Ultravox! figuruje na dwóch pierwszych płytach i właśnie w 1978 roku grupa porzuciła ten wykrzyknik. Zmieniła się nie tylko nazwa, ale przede wszystkim muzyka. Korzenie Ultravox! siegają 1974 roku, kiedy John Foxx wraz z Chrisem Crossem powołał do życia formację o nazwie Tiger Lily. W tym samym roku dołączyli do niej m.in. Warren Cann (perkusja) i Billy Currie (skrzypce). Już wtedy istniał więc pełny skład Ultravox znany z lat 80. - z Foxxem zamiast Midge Urem. Oprócz wymienionych był jeszcze gitarzysta Steve Shears. W 1976 roku grupa zmieniła nazwę na Ultravox! Zespół inspirował się wtedy glam rockiem a także artystami takimi jak: David Bowie czy Kraftwerk. Ultravox! znalazł się w pierwszej fali brytyjskiego punk rocka a właściwie od razu nowej fali. Mimo że muzyka Ultravox! miała początkowo wyraźny nerw punk rockowy, to już na debiutanckiej płycie "Ultravox! (1977) John Foxx wraz z Currie napisali utwór pt. "I Want to Be a Machine", o jednoznacznej wymowie. Druga płyta pt. "Ha!-Ha!-Ha!" (1977), choć w dalszym ciągu o głównie rockowym repertuarze, przyniosła jeden z pierwszych utworów o charakterze synth-popowym - "Hiroshima Mon Amour". Automat perkusyjny Roland TR-77 obsługiwany przez Warrena Canna wytyczył kierunek rozwoju grupy na następne lata. Współproducentem "Systems Of Romance" został Conny Plank. Dotychczasowego gitarzystę Steviego Shearsa zastąpił Robin Simon, który później, po dojściu do Ultravox Midge Ure'a, dołączył do Magazine, współpracował także przy solowych płytach Foxxa. Na razie jednak Midge Ure współtworzył Visage a w 1979 roku wsparł Phila Lynotta przy trasie koncertowej Thin Lizzy. Liderem Ultravox w 1978 roku pozostawał John Foxx, który coraz bardziej fascynował się muzyką elektroniczną i syntezatorami. Jednak "Systems Of Romance" był nadal albumem hybrydowym, na którym słychać mocne brzmienie rockowe, choć z coraz większym udziałem elektroniki. O ile na poprzednich płytach było to incydentalne, to na "Systems Of Romance" w niektórych utworach elektronika już dominuje. Tak jest w przypadku "Quiet Men", "Dislocation", czy "Just For A Moment". John Foxx wykorzystywał później te bardziej elektroniczne nagrania w swojej synth-popowej działalności solowej. W rozpoczynającym album nagraniu "Slow Motion" zastosowano zamiast klasycznego, bas syntezatorowy. Pozostałe nagrania mają jednak wyraźnie rockową charakterystykę. Utwory takie jak: "I Can't Stay Long", "Someone Elses Clothes", "Blue Light", "When You Walk Through Me" to solidne numery nowofalowe, o punkowej dynamice, ale i beznamiętnym, mechanicznym wokalu Foxxa, z pobrzmiewającymi gdzieniegdzie akordami syntezatorowymi. Dominuje jednak brzmienie gitary. "Some Of Them" to nagranie wręcz hard rockowe, ale "Maximum Acceleration" to już wolniejszy numer nowofalowy z wyraźniejszym zastosowaniem syntezatora. "Systems Of Romance" jest najbardziej ułożonym albumem Ultravox z Foxxem i najbardziej jednorodnym, choć nadal pozostaje w rozkroku między nowofalowym rockiem a syntezatorową nową falą. Mimo wszystko to najbardziej udana pozycja Ultravox z tego okresu, posiadająca już wyraźne cechy zespołu znanego z płyty "Vienna". Warto podkreślić, że Ultravox wytyczał za czasów Foxxa nowe trendy w muzyce pop. Choć sukcesu komercyjnego nie osiągnął, to jednak muzyka Ultravox inspirowała wtedy innych. Np. Gary Numan, w dowód uznania, zaprosił Billy'ego Currie na wspólną trasę koncertową w 1979 roku i udział w jego albumie "The Pleasure Principle". Po wydaniu "Systems Of Romance" z grupy odszedł John Foxx a Ultravox został usunięty z katalogu Island. Dalsze istnienie formacji stanęło pod znakiem zapytania. Jednak przyjście Midge Ure'a wskrzesiło zespół i pchnęło go na tory sukcesu komercyjnego. "Systems Of Romance" okazał się muzycznym prototypem zarówno solowej twórczości Johna Foxxa, jak i wytyczył kierunek rozwoju Ultravox z Midge Urem. Temu ostatniemu na tyle podobała się muzyka z "Systems Of Romance", że na pierwszych koncertach z zespołem wykonywał utwory napisane przez Ultravox z czasów Foxxa. Płyta jest swoistym łącznikiem między Ultravox z Johnem Foxxem a nową odsłoną zespołu z Midge Ure. To nie jest album wybitny, ale w przeciwieństwie do dwóch pierwszych wydawnictw Ultravox! zasługuje na większą uwagę. [8/10] Andrzej Korasiewicz20.03.2024 r.
Ultravox - Quartet1982 Chrysalis 1. Reap The Wild Wind 3:502. Serenade 5:073. Mine For Life 4:464. Hymn 5:495. Visions In Blue 4:426. When The Scream Subsides 4:197. We Came To Dance 4:168. Cut And Run 4:209. The Song (We Go) 3:57 Po albumie "Rage In Eden", który był zwartą całością i niemal bezpośrednią kontynuacją myśli kraftwerkowej Conny'ego Planka, muzycy Ultravox postanowili coś zmienić w swojej muzyce. Album "Quartet" został nagrany w Londynie a do jego produkcji zatrudniono George'a Martina. Tak, tego samego od The Beatles. Skąd taki pomysł? Stąd, że ówczesna pozycja Ultravox w show-biznesie to umożliwiała. George Martin zdecydował się przyjąć propozycję grupy, ponieważ jego córka była fanką Ultravox. Wraz z Martinem przy albumie pracował też inżynier dźwięku Geoff Emerick, obaj znani m.in. z nagrywania "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" The Beatles. Współpraca Ultravox z tak konserwatywnymi producentami musiała wywrzeć wpływ na muzykę, która znalazła się na "Quartet". Choć członkowie Ultravox twierdzą, że mieli wówczas taką pozycję, że nie dali narzucić sobie wizji muzycznych Martina i jego wpływ nie był decydujący, to jednak zmiany w stosunku do wcześniejszych płyt - "Vienna" i "Rage In Eden" - są zauważalne. "Quartet" brzmi bardziej jak zbiór piosenek, niż zwarte dzieło muzyki elektronicznej. Jest tu mniej mroku, a więcej jasnych, przestrzennych partii klawiszowych, choć same kompozycje nie odbiegają wyraźnie od wcześniejszej stylistyki. Utwory są jednak klarowniejsze i bardziej przebojowe. Z muzyki bije większy optymizm, bardziej zauważalne są partie smyczkowe czy fortepianowe ozdobniki. Mam wrażenie jednak, że te zmiany nie tyle świadczą o dużym wpływie na płytę Martina, a raczej o tym, że przy jej nagrywaniu zabrakło Planka. Muzycy zrealizowali swój plan - nagrali płytę inną niż dwie poprzednie. Już na wstępie mamy jasną, przebojową kompozycję "Reap The Wild Wind", trochę rozmarzoną z przestrzennymi partiami klawiszowymi, które aż tchną optymizmem. "Serenade" jest bardziej melancholijna i w stylu dotychczasowych kompozycji Ultravox. Mimo tego, że jest tutaj pulsujący syntezator basowy, to jednak nie jest on na pierwszym planie, na którym prędzej słychać fortepianowe ozdobniki. Właśnie na przykładzie tej kompozycji widać najlepiej zmiany. Gdyby ten utwór wyprodukował Plank, brzmiałby on zapewne podobnie jak inne nagrania z "Rage in Eden". W wydaniu Martina, puls basowego syntezatora jest jakby przytłumiony i schowany, wręcz niesłyszalny. Dzięki temu jednak kompozycja jest bardziej zrównoważona brzmieniowo i może się okazać atrakcyjniejsza dla tych, którzy nie lubią mechanicznej muzyki elektronicznej. Ci drudzy z kolei, do których ja się zaliczam, odczuwają zmianę na gorsze. W dynamicznym "Mine For Life" słychać riffy gitarowe i choć wszystko skąpane jest w partiach klawiszowych, to utwór brzmi bardziej rockowo. "Hymn" to jeden z większych przebojów Ultravox, przesiąknięty brzmieniem syntezatorów rzeczywiście brzmi bardzo "hymnowo". Pięknym utworem jest podniosły, balladowy "Visions In Blue". Może nie dorównuje kompozycji "Vienna", ale kaliber jest podobny. To trzeci singiel pochodzący z płyty, wydany już w 1983 roku - po "Reap the Wild Wind" i "Hymn". Czwartym singlem promującym album był utwór "We Came to Dance", w którym w większym stopniu słychać mechaniczny beat i basowy puls syntezatora, choć brzmiący inaczej, mniej twardo, mniej kraftwerkowo. Przed "We Came to Dance" słyszymy dynamiczny, rockowy, z gitarowym riffem, ale i wyraźnymi akordami klawiszowymi "When The Scream Subsides". Po "We Came to Dance" jest przedostatni utwór na płycie "Cut And Run". To nagranie bardzo zróżnicowane i ciekawe. Jest mocno elektroniczne, z syntezatorowymi akordami, ale i z gitarowymi riffami a także gitarową partią solową Midge Ure'a. Oprócz klarownego głosu Midge Ure'a są tutaj też partie szeptane, które budują atmosferę dystansu i tajemnicy. Album kończy "The Song (We Go)", w którym wybija się na pierwszym planie puls basowego syntezatora i mechaniczny beat. Utwór pod tym względem jest najbardziej podobny do postkraftwerkowego stylu znanego z dwóch poprzednich płyt. Wersja CD z lat 90. zawiera cztery nagrania dodatkowe, pochodzące ze stron B singli: "Hosanna (In Excelsis Deo)", "Monument", "Break Your Back" i "Overlook". Najbardziej efektownym wydaniem albumu jest jednak zeszłoroczne. "Quartet" ukazał się w 2023 roku w wersji deluxe, na której znalazło się sześć dysków CD i jeden DVD. Znajdziemy na nich miks płyty dokonany przez Stevena Wilsona, wraz z wersją przestrzenną 5.1, wspomniane utwory ze stron B singli, wiele innych dodatków, w tym rozszerzone wersje utworów z maksisingli, nagrania koncertowe z Hammersmith Odeon z 1981 roku, wersje wstępne płyty nagrane na taśmach jako "Cassette Rehearsals/Monitor Mixes" oraz cały koncert z Hammersmith Odeon z 1982 roku, wcześniej nigdzie niepublikowany. Ukazała się też wersja deluxe na dwóch podwójnych winlach, która zawiera oryginalny album wraz z utworami ze stron B singli oraz innymi dodatkami, a także cały koncert z Hammersmith Odeon z 1982 roku. Dla fanów prawdziwa uczta dźwiękowa. Album, choć bardziej przebojowy, to nie odniósł większego sukcesu od "Rage In Eden". Jego sprzedaż była na podobnym poziomie, a jeśli chodzi o pozycję na liście sprzedaży, to "Rage In Eden" było nawet wyżej, bo płyta osiągnęła 4. miejsce, przy 6. pozycji "Quartet". Ukazały się z niej jednak aż cztery single. Wszystkie dotarły do top 20 brytyjskiej listy singli, choć największym sukcesem było zaledwie 11. miejsce utworu "Hymn", który lepsze pozycje osiągnął w Niemczech i Szwajcarii, docierając do 9. miejsca listy niemieckiej i 6. listy szwajcarskiej. "Quartet" jest według mnie trzecim najlepszym albumem Ultravox po "Vienna" i "Rage In Eden", choć znam takich, którzy stawiają go nawet na pierwszym miejscu. Mnie jednak płyta wydaje się mniej esencjonalnie elektroniczna, bardziej wypłukana z brzmienia postkraftwerkowego. Album nie zawiera takich petard jak "Vienna" czy "All Stood Still", nie tworzy też tak zwartej całości jak "Rage In Eden". Dlatego oceniam go o szczebelek niżej, choć nadal jest to bardzo mocna pozycja w dyskografii Ultravox. [9/10] Andrzej Korasiewicz20.03.2024 r. {youtube}https://www.youtube.com/watch?v=CLtvyFCSy7o{/youtube}
Ultravox - Rage In Eden1981 Chrysalis 1. The Voice 6:022. We Stand Alone 5:403. Rage In Eden 4:124. I Remember (Death In The Afternoon) 4:595. The Thin Wall 5:406. Stranger Within 7:277. Accent On Youth 4:458. The Ascent 2:199. Your Name (Has Slipped My Mind Again) 4:41 bonus CD 1997 10. I Never Wanted To Begin 3:3211. Paths And Angles 4:2012. I Never Wanted To Begin (Extended Version) 6:17 Przyznam, że kiedyś nie rozumiałem tej płyty i sporo czasu zajęło mi dotarcie do niej w pełni. W latach 80. na muzykę pop patrzyłem głównie przez pryzmat przebojów, a tych na "Rage In Eden" brakuje. Dlatego album, choć brzmieniowo podobał mi się, to brakowało mi tutaj wyraźnych hitów, dzięki którym płyta miałaby jakieś punkty zaczepienia. Muzyka na "Rage In Eden" jakby "przelatywała" i początkowo nie przykuwała mojej uwagi na dłużej. Dopiero z czasem, gdy album "Vienna" znałem już na pamięć a kolejne wydawnictwa Ultravox, mimo przebojów, jako całość okazały się nie tak intrygujące jak "Vienna", zacząłem częściej wracać do "Rage In Eden". Obecnie płyta, spośród wszystkich Ultravox, jest tą, do której wracam najchętniej. Muzyka na "Rage In Eden" nie porywa od razu, można się w niej rozsmakować tym silniej, im dłużej i intensywniej słucha się jej. Sukces, który Ultravox odniósł dzięki albumowi "Vienna" dał możliwość pracy nad muzyką bez oglądania się na listy przebojów. Po raz trzeci producentem albumu został niemiecki producent Conny Plank. Materiał nagrano w jego studiu w Kolonii bez wcześniejszego stworzenia jakiegokolwiek szkicu muzyki. Warren Cann, Chris Cross, Billy Currie i Midge Ure wchodząc do studia Planka chcieli, by stało się ono niejako kolejnym instrumentem zespołu. Na pewno duży wkład w brzmienie albumu miał sam Plank. Zarówno "Vienna" jaki i "Rage In Eden" brzmią niemal jak kontynuacja poszukiwań, które Plank rozpoczął kiedyś z Kraftwerk, ale w bardziej popowym wymiarze. Album rozpoczyna się niepozornie, od najbardziej optymistycznego w tonacji utworu "The Voice", który był jednym z dwóch singli z "Rage In Eden". Nagranie rozjaśniają przestrzenne partie klawiszy, które je rozpoczynają a później wracają co jakiś czas oraz chóralne śpiewy, po których następują partie wokalne Midge Ure'a. Jednak i "The Voice" podszyty jest już melancholią. Można też w nim usłyszeć świdrujące partie syntezatorów. Na właściwy kierunek czym jest "Rage in Eden" naprowadza jednak dopiero "We Stand Alone". Od początku słyszymy kraftwerkowe pulsowanie syntezatora, mechaniczny beat perkusyjny i charakterystyczne dla Ultravox riffy gitarowe ubarwiające brzmienie. Muzyka wyraźnie nabiera mrocznych barw i w takiej tonacji utrzymuje się do końca płyty. Tytułowy "Rage In Eden" rozpoczyna się od twardego pulsowania basowego syntezatora. Tempo utworu nie jest szybkie a na koniec dźwięki rozmywają się i niezauważalnie przechodzą w kolejny utwór pt. "I Remember (Death In The Afternoon)". Od tego momentu staje się jasne, że album "Rage In Eden" jest czymś więcej niż tylko zbiorem utworów. "I Remember (Death In The Afternoon)" kończy wyraźna przerwa i po niej wybrzmiewa singlowy "The Thin Wall" z mechanicznym rytmem automatu perkusyjnego i pulsującym syntezatorem. Od kolejnego nagrania, ponad siedmiominutowego "Stranger Within", album przekształca się już wyraźnie w postkraftwerkową suitę. Mechaniczny rytm automatu staje się wolniejszy, bardziej miarowy i transowy. Pulsujący basowy syntezator wspomagany jest w tle przestrzennymi partiami klawiszy i elektrycznymi smykami. Kolejne nagranie pt. "Accent On Youth", choć rozpoczyna się po wyciszeniu poprzedniego, jest jego kontynuacją w zakresie rytmiki. "The Ascent" jest już prostym przedłużeniem "Accent On Youth", podobnie jak kończący album "Your Name (Has Slipped My Mind Again)". Wszystkie trzy tworzą rodzaj monumentalnej suity. Przestrzenne klawisze rozmawiają tutaj z elektrycznymi smykami, a nad wszystkim góruje mechaniczny beat automatu perkusyjnego, który w "Your Name (Has Slipped My Mind Again)" zostaje zamieniony w pojedyncze uderzenia perkusji. Płyta kończy się ładnymi, fortepianowymi partiami klawiszy i łagodniejszym, wręcz tęsknym śpiewem Midge Ure'a. Wersja CD została w latach 90. uzupełniona o "I Never Wanted to Begin", który jest stroną B singla "The Thin Wall". Utwór nie odbiega jakością od tych, które znalazły się na "Rage In Eden". Drugim bonusem jest "Paths and Angles", stanowiący stronę B singla "The Voice", śpiewany przez Warrena Canna, a trzecim wydłużona wersja "I Never Wanted To Begin". Warto też wspomnieć o najbardziej obszernej reedycji płyty z 2022 roku. Znalazło się na niej wiele innych bonusów, m.in. kilka nagrań live z koncertu w Crystal Palace w 1981 roku, wstępna wersja płyty przed ostateczną obróbką nagrana pierwotnie jako "Cassette Rehearsals" a także cały koncert z Hammersmith z 1981 roku. Na wydawnictwie znajdziemy też nowy miks płyty wykonany przez Stevena Wilsona, w tym także w wersji 5.1 dla miłośników dźwięku przestrzennego, który można podziwiać w jakości znanej z kina domowego. Wszystko to ukazało się w wydaniu "deluxe" na pięciu płytach CD i krążku DVD. Jest też wersja winylowa na dwóch podwójnych longplayach, na których Chrysalis pomieściło oryginalny miks "Rage In Eden" wraz z dodatkami oraz koncert "Hammersmith 1981". Piękne, choć nie tanie wydanie, ale jeśli ktoś ma możliwości finansowe, to warto. "Rage In Eden" to świetny kawałek przestrzennego, monumentalnego synth popu, choć nie jest tak wprost oczywisty jak poprzednik. "Vienna" od razu wchodziła do głowy nie wymagając większego skupienia. Niemal natychmiast było wiadomo, że mamy do czynienia z arcydziełem muzyki pop. "Rage In Eden" potrzebuje większej uwagi, ale gdy ją otrzyma, odkrywa wiele smaczków początkowo niezauważalnych. Podążanie za kolejnymi utworami umożliwia wejście w klimat, który płyta oferuje jako całość. Album jest mroczniejszy niż "Vienna", ale bardziej spójny i intrygujący. Obok "Vienna" to najlepsza płyta Ultravox. Mimo wszystko album "Vienna" nadal cenię wyżej. [9.5/10] Andrzej Korasiewicz19.03.2024 r. {youtube}https://www.youtube.com/watch?v=yYGx00779f8{/youtube}
Depeche Mode - Black Celebration1986 Mute 1. Black Celebration 4:572. Fly On The Windscreen (Final) 5:193. A Question Of Lust 4:224. Sometimes 1:545. It Doesn't Matter Two 2:516. A Question Of Time 4:097. Stripped 4:178. Here Is The House 4:169. World Full Of Nothing 2:4810. Dressed In Black 2:3411. New Dress 3:42 utwory dodane do wersji CD 12. Breathing In Fumes 6:0713. But Not Tonight (Extended Remix) 5:1314. Black Day 2:36 Siedemnastego marca minęło 38 lat od chwili wydania "Black Celebration". W związku z kolejną rocznicą chcę ponownie przyjrzeć się tej znakomitej płycie. Album był jednym z pierwszych, o których pisałem na stronie Alternativepop.pl w początkach istnienia serwisu. W tekście sprzed 22 lat chciałem ukazać entuzjazm, który towarzyszył mi w latach 80., gdy po raz pierwszy słuchałem "Black Celebration". Starałem się zobrazować znaczenie, jakie płyta miała dla mnie i mi podobnych nastolatków w mrocznych czasach po zniesieniu stanu wojennego, upadającego PRL i katastrofalnego kryzysu gospodarczego walącego się socjalizmu. [czytaj recenzję z 2002 r. >>] Dzisiaj chcę spojrzeć na płytę z innej perspektywy, skupiając się na sprawach muzycznych i kontekście popkulturowym, w którym album powstawał, patrząc na to z punktu widzenia brytyjskiej i zachodnioeuropejskiej popkultury. Gdy Depeche Mode przystępowali do nagrywania "Black Celebration" w listopadzie 1985 roku, zachodni rynek muzyczny właśnie odwracał się od mody na synth-pop. Wprawdzie same syntezatory stały się powszechne w całym przemyśle muzycznym, ale wykonawcy grający postkraftwerkowy synth-pop stawali się przeżytkiem i wypadali z głównego nurtu muzyki pop. Choć pojawiła się nowa gwiazda electro pop w postaci Pet Shop Boys a listy przebojów zawojowali również Norwegowie z A-ha, to ogólnie następował odwrót formacji synth-pop starego typu. Niektórzy porzucali swoje wcześniejsze brzmienie idąc w kierunku muzyki soul lub innego rodzaju popu, jak Tears For Fears, Spandau Ballet, Duran Duran, The Human League czy Nik Kershaw. Inne zespoły rozwiązały się - Visage, Ultravox czy Culture Club. Jeszcze inni szli w kierunku bardziej eksperymentalnym, np. Talk Talk. W tym zamieszaniu spokojnie swoją drogą podążała grupa z Basildon. Depeche Mode w początkach swojej działalności nie była traktowana poważnie przez krytyków. Początkowo nie należała też do najpopularniejszych grup nowego popu opartego o syntezatory. O wiele popularniejsi byli tacy wykonawcy jak: Duran Duran czy Spandau Ballet. Większe sukcesy od Depeche Mode odnosił również Vince Clarke z Yazoo. Zainteresowanie krytyków przyszło stopniowo wraz z płytami "Construction Time Again" (1983) i "Some Great Reward" (1984). Do 1985 roku grupa uzbierała też kilka sporych przebojów singlowych, co zdyskontowała kompilacją "Singles 81-85". Pozycja Depeche Mode w 1985 roku z jednej strony była coraz mocniejsza, ale z drugiej synth-pop wychodził z mody, co groziło tym, że formacja wypadnie z głównego nurtu muzyki pop. I właściwie tak się przez chwilę po wydaniu "Black Celebration" stało. Płyta, która była rodzajem koncept albumu nie została wystarczająco doceniona przez krytyków. Ponieważ nie zawierała też jednocznacznie chwytliwych utworów, żaden z tych znajdujących się na płycie nie stał się znaczącym przebojem. "Stripped" dotarł do 15. miejsca brytyskiej listy sprzedaży singli, "A Question of Time" do 17. a "A Question of Lust" do 28. Sama płyta sprzedała się wprawdzie nieźle w Wielkiej Brytanii, ale w Stanach Zjednoczonych grupa praktycznie nie była znana a największą popularnością cieszyła się w Niemczech. W tym stanie rzeczy przyszłość Depeche Mode w 1986 roku wydawała się niepewna. Wszystkie utwory na "Black Celebration" zostały napisane przez Martina L. Gore'a, ale na ostateczny kształt albumu niebagatelny wpływ mieli: Daniel Miller, właściciel Mute oraz Gareth Jones, którzy byli współproducentami płyty. To oni chcieli ukierunkować zespół tak, by napisany przez Gore'a materiał stał się koncepcyjną całością dźwiękową a nie tylko zwykłym zbiorem piosenek. I to się udało. Poszczególne utwory łączą się ze sobą dzięki zabiegom producenckim, przerwy między nagraniami są mało odczuwalne, a czasami ich wcale ich nie ma. Układ poszczególnych kompozycji wydaje się doskonały. Dzięki temu, utwory wyabstrahowane z płyty, które same w sobie nie są aż tak ciekawe, w kontekście całej płyty, tworzą organiczną całość. Album zaczyna podniosły, mroczny, ale i dynamicznie rozwijający się utwór tytułowy, który od razu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z muzyką w całości opartą o syntezatory, sekwencery i samplowanie dźwięków otoczenia. Na "Black Celebration" mechaniczna muzyka elektroniczna skąpana jest w klimacie melancholii. "Fly On The Windscreen (Final)" już we wstępie pokazuje, że zespół nie boi się korzystać z dźwięków używanych przez formacje industrialne. "A Question Of Lust" to piękna, podniosła, eteryczna ballada synth-popowa śpiewana przez Gore'a. Po niej następuje niemal klasycznie forterpianowy "Sometimes", ponownie wykonany przez Gore'a. Następny jest kolejny, iście atmosferyczny "It Doesn't Matter Two". Dla przełamania tej coraz bardziej melancholijnej atmosfery mamy przebojowy i dynamiczny, o rockowej charakterystyce "A Question Of Time" śpiewany przez Gahana. Następnie jest masywny, wręcz industrialny "Stripped". Po nim następuje lekki, nieco zmysłowy "Here Is the House" oraz hymnowy, rozżalony, melancholijny, ale śpiewany anielskim głosem Gore'a "World Full Of Nothing". "Dressed In Black" to znowu mroczne rozterki miłosne Gore'a śpiewane przez Gahana w tle niemal pogrzebowej muzyki. Winylową wersję płyty kończy prosty, synth-popowy "New Dress" z atakującymi rytmami automatu perkusyjnego i szarpanymi, nerwowymi dźwiękami syntetycznymi w tle. Wersja CD wydana w latach 80. wzbogacona została o trzy utwory pochodzące z drugich stron singli, z których na szczególną uwagę zasługuje piękny, choć krótki "Black Day" napisany przez Alana Wildera i Daniela Millera, zaśpiewany przez Gore'a. "Breathing in Fumes" to utwór ciężki, prawie industrialny. Z kolei "But Not Tonight" to dosyć banalny utwór "synth-popowy", który nieszczególnie wpisuje się w klimat płyty. "Black Celebration" jest płytą, która powstała wbrew modom i trendom. Nie dość, że Depeche Mode nagrali muzykę w pełni elektroniczną, to na dodatek ujęta została w prawdziwą symfonię dźwięków. Dzięki temu powstał album ponadczasowy, ukazujący w warstwie lirycznej rozterki emocjonalne, głównie miłosne, młodego człowieka. W warstwie instrumentalnej otrzymujemy zestaw niebanalnych dźwięków wygenerowanych elektronicznie i ułożonych w fascynującą i wciągającą całość. Płytę należy odbierać w całości, słuchać z uwagą, ale żeby odkryć jej piękno nie trzeba nadmiernie wysilać się. Piękno jest oczywiste i szybko odczuwalne. To znak talentu kompozytora oraz znakomitej pracy wykonawców i producentów, którzy stworzyli prawdziwe arcydzieło muzyki pop. [10/10] Andrzej Korasiewicz18.03.2024 r. {youtube}https://www.youtube.com/watch?v=glw10co1IRs{/youtube}
Eurythmics - Sweet Dreams (Are Made Of This)1983 RCA 1. Love Is A Stranger 3:432. I've Got An Angel 2:443. Wrap It Up 3:334. I Could Give You (A Mirror) 3:515. The Walk 4:406. Sweet Dreams (Are Made Of This) 3:367. Jennifer 5:058. This Is The House 5:009. Somebody Told Me 3:2910. This City Never Sleeps 6:40 Singiel "Sweet Dreams (Are Made Of This)", wydany jako czwarty i ostatni z płyty o tym samym tytule nagranej w 1982 roku, w styczniu 1983 roku okazał się punktem zwrotnym w karierze zespołu. Dzięki niemu wieloletnia już działalność Annie Lennox i Dave'a A. Stewarta w show-biznesie w końcu wystrzeliła w górę. Wcześniej nie było tak różowo. Lennox i Stewart działali w branży już od połowy lat 70. Najpierw założyli zespół The Catch, który następnie w 1977 roku przekształcił się w nowofalowy The Tourists. Ten ostatni wydał trzy płyty, z czego druga z nich pt. "Reality Effect" (1979) odniosła umiarkowany sukces w Wielkiej Brytanii. Album dotarł do top 30 listy sprzedażowaej a dwa single z niego pochodzące znalazły się w top 10 zestawienia brytyjskich singli. Jeden z nich pt. „I Only Want to Be with You” został nawet odnotowany w top 100 amerykańskiej listy singli. Jednak to nadal nie było "to", w dodatku trzeci album The Tourist pt. "Luminous Basemen" (1980) był krokiem w tył jeśli chodzi o popularność. Do tego doszły nieporozumienia w związku Lennox i Stewarta, którzy tworzyli parę również prywatnie. Nic dziwnego, że The Tourists w 1980 roku rozpadł się. A jednak to nie był koniec. Mimo rozkładu relacji prywatnych, Lennox i Stewart postanowili działać dalej razem na niwie muzycznej. W ten sposób narodził się Eurythmics. Pierwsza płyta pt. "In the Garden" (1981) kontynuowała stylistykę nowofalową The Tourist, ale mimo dobrych recenzji nie odniosła sukcesu komercyjnego. A ten był celem muzyków. W 1982 roku formacja przestawiła się całkowicie na granie elektroniczne. Do tworzenia nowej muzyki Eurythmics użyli m.in. syntezatora Roland SH-09 a także sekwencera, automatu perkusyjnego i innych elektronicznych urządzeń. Nagrania wpisały się w modny nurt noworomantycznego synth-popu. Mimo wszystko, kolejno wydawane single - "This Is the House" (kwiecień 1982), "The Walk" (czerwiec 1982), "Love Is a Stranger" (listopad 1982) - nie przynosiły oczekiwanej popularności. Ten ostatni dotarł zaledwie do 54. miejsca brytyjskiej listy singli. Wszystko zmienił utwór "Sweet Dreams (Are Made of This)" z charakterystycznym motywem syntezatorowym, który wraz z szokującym wtedy wideoklipem, wyniósł grupę na szczyt popularności. Wprawdzie w Wielkiej Brytanii osiągnął tylko drugie miejsce listy sprzedażowej, ale w USA i kilku innych krajach dotarł do pierwszego miejsca. Singiel sprawił, że również cały album odniósł sukces a ponownie wydany na singlu "Love Is a Stranger" powtórzył popularność "Sweet Dreams (Are Made of This)". Płyta "Sweet Dreams (Are Made Of This)" jest jedną z najbardziej jednorodnych stylistycznie spośród wszystkich albumów Eurythmics. Osadzona jest niemal w całości w synth-popie. Mimo dominującej elektroniki, nawet na niej słychać, że muzycy mają trudność w utrzymaniu przyjętej muzycznej konwencji - instrumenty dęte słychać w "This Is The House" czy "The Walk". Rytmika "This Is The House" odbiega od schematu synth-popowego i wyłamuje się z melancholijnego klimatu albumu. Poodobnie będzie na następnej płycie pt. "Touch" [zobacz recenzja z 2005 r. >>] , wydanej w listopadzie 1983 roku na fali sukcesu "Sweet Dreams (Are Made Of This)", gdzie znajdziemy np. "Right by Your Side". Te pojedyczne "wybryki" nie sprawiają, moim zdaniem, że muzyka zespołu zyskuje na oryginalności, ale raczej traci na spoistości. Płytę rozpoczyna delikatnie elektroniczny, przebojowy "Love Is A Stranger". "I've Got An Angel" interesująco rozwija syntetyczną stylistykę. Basowy puls syntezatora, w połączeniu z bardziej przestrzennymi klawiszami, brzmią stylowo i intrygująco. Nagranie urozmaica wpleciony w tę mechaniczną stylistykę flet oraz pewny siebie głos Lennox. Na początku "Wrap It Up" słychać dźwięki nieco eksperymentalne, wygenerowane przez syntezator, do których dołącza twarde basowe brzmienie syntetyczne, a następnie dynamiczny wokal Lennox. W "I Could Give You (A Mirror)" znowu wyraźnie słychać basowy puls syntezatora, który przyjemnie kontrastuje z łagodniejszym tym razem śpiewem Lennox. W "The Walk" ponownie dominuje wyraźne basowe brzmienie syntezatora, ale tym razem utrzymane w tonie nieco wyższym. Lennox śpiewa tutaj delikatniej, a melodia wyznaczona przez syntezator jest wciągająca, w końcówce urozmaicona partią saksofonu. Mimo wprowadzenia instrumentu dętego, nie zaburza to stylistyki "The Walk". Następny jest słynny utwór tytułowy. I od tego momentu płyta zaczyna gasnąć. O ile jeszcze kolejne nagranie pt. "Jennifer" jest bardzo przyjemną syntezatorową balladą w stylu "Who's That Girl?", o tyle kolejny "This Is The House" brzmi jak ciało obce. Mimo że numer zaczynają wygenerowane elektroczniczne dźwięki, to jednak na pierwszy plan wysuwa się wyraźnie słyszalna trąbka a utwór skręca w kierunku r'n'b. Przedostatni na płycie "Somebody Told Me" stylistycznie stara się naprawić sytuację, ale nie jest to utwór wybitny. Brzmi raczej jak próba, podczas której grupa ćwiczy i planuje skomponowanie czegoś, niż jak skończona kompozycja. Ostatni "This City Never Sleeps" jest ładnie rozwijającą się, nieco mroczną i melancholijną, choć zbyt długą balladą syntezatorową. Utwór nie potrafi jednak wynagrodzić zepsutego przez dwa poprzednie nagrania nastroju. Może gdyby wstawić ten numer między "Sweet Dreams (Are Made Of This)" a "Jennifer" i na tym ostatnim zakończyć płytę, wrażenie byłoby korzystniejsze. Mimo wszystko, jeśli spojrzymy obiektywnie na całość "Sweet Dreams (Are Made Of This)", to album należy ocenić pozytywnie. Gdyby wprowadzić delikatne korekty do niego, coś ("This Is The House") usunąć, trochę poprzestawiać utwory, uzyskalibyśmy płytę niemal wybitną. Zamiast tego mamy album bardzo dobry, choć niedoskonały. Mimo wszystko jest to jedna z lepszych pozycji w dyskografii Eurythimcs. No i zawiera "Sweet Dreams (Are Made Of This)", który rozpoczął wielką karierę zespołu, stając się jednocześnie jednym z emblematycznych nagrań dla całych lat 80. Dla fanów ejtisów płyta jest więc obowiązkowa. [8/10] Andrzej Korasiewicz17.03.2024 r. {youtube}https://www.youtube.com/watch?v=qeMFqkcPYcg{/youtube}